środa, 7 grudnia 2016

Demony (1985) reż. Lamberto Bava


Drugim z podopiecznych Dario Argento był syn wielkiego Mario Bavy - Lamberto. Mając ojca reżysera nic dziwnego, że sam postanowił spróbować sił w kinematografii. "Demony" nie były jego pierwszym filmem, ale chyba pierwszym znanym i dziś nawet kultowym... i są ku temu powodu, uwierzcie mi.

Grupka ludzi zostaje zaproszona przez tajemniczego mężczyznę w masce na pokaz filmu do nowo otwartego kina. Tam, podczas oglądania rekwizytów pewna dziewczyna zadrapuje się wystawioną maską-rekwizytem. 
Wyświetlany film opowiada o grupce przyjaciół, która znajduje grób Nostradamusa, a tam podobną maskę, którą też ktoś się zadrapuje i zmienia w demona.
Podczas seansu z w/w dziewczyną dzieje się to samo. Zaczyna się jatka...

Lamberto swój film konstruuje z zaczerpniętych z wielu filmów inspiracji. B-klasowy klimat i groteskę "Martwego Zła", atmosferę osaczenia z "Nocy Żywych Trupów", oraz oświetlenie z filmów Argentego. 

Charakteryzacja tytułowych demonów jest imponująca, a efekty ich przemiany są czasami odrobinę kiczowate, ale wciąż smakowicie obrzydliwe. Działają one podobnie jak zombie, tylko że przy nich wystarczy byle zadrapanie by zostać jednym z nich.


Fabuła jest absurdalna i nie stara się nawet zbytnio czegokolwiek wyjaśniać. Oniryczna atmosfera, połączona z zamknięciem od świata, okraszona jeszcze czasami kuriozalnie przedramatyzowanymi scenami rodem z kina akcji klasy C... i to jest po prostu piękne połączenie!
Finałowa scena na motocyklu - - wielbię!
Do tego dochodzi muzyka Claudio Simonettiego, która jest pięknem samym w sobie. Widać z kim ten pan kiedyś pracował. Młody Bava chyba jako jedyny potrafił idealnie dopasować rockowe piosenki do scen akcji, a takowych uświadczymy w "Demonach" całe mnóstwo.

Film co prawda używa kolorowych lampek gdzie popadnie, ale nie znajdziemy tutaj żadnej finezji w pracy kamerą. Dominują proste ujęcia. 

"Demony" nie powalają oryginalnością. Nie muszą. Balansują na granicy kina tak złego, że aż dobrego, a takiego naprawdę dobrego. Łączy on w sobie zarówno te najlepsze, jak i najgorsze elementy włoskich horrorów, przy czym te drugie zdaje się przerabiać też na plus. Są chwile gdy szczęka opada, są sceny, z których można się pośmiać i jest cała masa funu, która z tego płynie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz