środa, 7 grudnia 2016

Dellamorte Dellamore (1994) reż. Michele Soavi


Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę włoski horror, który będzie pretendować do miana ambitnego kina. Takowy otrzymaliśmy od Michele Soaviego, a był nim "Dellamorte Dellamore".

Na cmentarzu Buffalore niektórzy zmarli powracają do życia po siedmiu dniach od pochówku. Żywych trupów pozbywa się opiekun cmentarza, Francesco Dellamorte, którego ulubioną lekturą jest książka telefoniczna. Nie jest on jednak sam. Towarzystwa dotrzymuje mu upośledzony Gnaghi, który miłość okazuje poprzez rzyganie. Pewnego dnia na cmentarzu pojawia się piękna wdowa, w której Francesco zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Od tamtej pory jego życie zamienia się w surrealistyczny odjazd.

"Dellamorte Dellamore" to najlepszy horror w dorobku Soaviego i jeden z najlepszych włoskich horrorów jakie miałem szansę zobaczyć. Pierwsze co przychodzi na myśl, to że oglądamy zombie movie... i to całkiem klimatyczny trzeba przyznać. Mija te 10-15 minut i wszystko zamienia się w szalony miszmasz surrealizmu, czarnej komedii, groteski, erotyki z odrobiną filmu psychologicznego.

Surrealistyczny film psychologiczny za sprawą dziwacznej miłości Francesca do bezimiennej kobiety, którą spotyka kilka razy w różnych wcieleniach, że tak to nazwę. Bohater ma także reputację impotenta, jest wyśmiewany z tego powodu i gdyby jeszcze dorzucić do tego zakończenie... to można dojść do przeróżnych wniosków.
Poważnie... możecie kombinować a i tak nie powiecie konkretnie o czym jest ten film. Każda scena, każdy wątek, każda pierdółka, którą zobaczycie na ekranie będzie was ciągnęła w zupełnie innym kierunku.

Groteskowa czarna komedia objawia się w szalonej paradzie okropności rodem z "Martwego Zła 2", Soavi nawet kilkukrotnie ociera się o nekrofilię. Otóż Gnaghi zakochuje się w córce burmistrza. Gdy ta umiera i ożywa, kradnie jej głowę i trzyma ją w telewizorze... a najlepsze jest to, że ten romans kwitnie.

Dostajemy obrazy typu zmartwychwstałego motocyklisty, przy akompaniamencie aranżacji "Hellraisera" Motorheada. Po prostu zajebiście!
Dorzucony został nawet atak latającej głowy, który ma zapewne nawiązywać do podobnej sceny z "Zombi 3" Fulciego.

Jeśli chodzi o stylistykę, to powiem tylko, że w kategorii zdjęć w włoskich horrorach "Dellamorte Dellamore" jest moim faworytem. Każde ujęcie jest tak przemyślane i precyzyjne - każdy szczegół jest na swoim miejscu. To coś, co trudno opisać, najlepiej jest zobaczyć samemu.

To samo mógłbym powiedzieć w sumie o całym "Dellamorte Dellamore". To szalona, poetycka interpretacja śmierci i nie tylko. To film tak potwornie zakręcony, że każdy zobaczy w nim coś innego. To najlepsze dzieło Soaviego i niestety koniec jego przygody z horrorami. "Dellamorte Dellamore" nie zostało bowiem ciepło przyjęte przez krytyków swego czasu, więc Soavi porzucił kino grozy na rzecz telewizji. Szkoda...

BTW. Film zarzuca nam cudownym nawiązaniem do "The Unknown" Browninga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz