środa, 7 grudnia 2016

Antychryst (1974) reż. Alberto De Martino


Ostatnimi czasy dużo iście szatańskich filmów się przewaliło przez mojego bloga. Jak tak dalej pójdzie to mi go zdejmą za propagowanie satanizmu... no bo wiecie, Gliński czuwa.
A tak na serio, to nie był żaden mój zamysł, tak po prostu się te filmy zbiegły ze sobą. Skoro już i tak jesteśmy w tych klimatach to możemy powiedzieć sobie coś niecoś o "Antychryście", ale nie tym von Trierowskim. Mam tu na myśli włoską podróbkę "Egzorcysty", która wyszła rok po wspomnianym przeze mnie filmie.

Ippolita jest córką włoskiego arystokraty, która w skutek wypadku straciła władzę w nogach. Jej ojciec przywozi ją do włoskiego sanktuarium, w którym dzieją się cuda. Nie leczy to dziewczyny, wprost przeciwnie, złe moce zaczynają się na nią czaić. Nie pomaga też fakt, że ojciec Ippolity  zamierza ponownie wyjść za mąż, co więcej, dziewczynę nachodzą wspomnienia należące do jej przodkini z czasów średniowiecza.

Byłem szczerze zaskoczony, ale "Antychryst" nie był takim złym filmem.
Oczywiście stara się jak może by być jak dzieło Friedkina i wychodzi mu to średnio, ale udaje mu się zarzucić swoimi, ciekawymi pomysłami... oczywiście wtedy, gdy nie zrzyna z "Egzorcysty".
Główna bohaterka zaczyna wątpić, jest zła, że nie została uzdrowiona... wtedy pojawia się Szatan i przywraca jej władzę w nogach. Ten wątek jest ciekawy, poprowadzony w całkiem subtelny sposób i szkoda, że film nie poszedł właśnie w tym kierunku.


Reszta fabuły wypada bardzo przeciętnie starając się skopiować film Friedkina jak tylko się da. W rezultacie - dużo przekleństw, perwersyjnych tekstów, zielone rzygi i solidna demolka. Tylko, że o ile Friedkin robił to dobrze, tak "Antychryst" w wielu scenach popada po prostu w śmieszność.

"Antychrystowi" nie można jednak odmówić klimatu oraz stylu. Za zdjęcia odpowiadał Joe D'Amato i nigdy bym się po nim nie spodziewał tak dobrej roboty. Idealnie eksponuje on gotyckie, kolorowe scenografie, których nie powstydziłby się sam Mario Bava.
To film mieszający ze sobą poetyckie piękno z surrealistycznymi obrzydliwościami, co jeszcze uwydatnia nieprzyjemna muzyka Morriconego.
Najlepiej widać to w scenie, w której główna bohaterka ma wizje, w której oddaje się samego Rogatemu. Wygląda to i pięknie i odpychająco jednocześnie.

Po aktorach nie ma co spodziewać się więcej niż po standardowej produkcji klasy B.
Efekty specjalne są mocno archaiczne (w końcu to Włosi).
Niewiele się po "Antychryście" spodziewałem i mimo, że gdzieś pod koniec cały klimat zaczyna ulatywać, tak bawiłem się dobrze i dla kilku scen i klimatu można rzucić okiem.
Dla wyrozumiałych kinomanów, wielbicieli włoskich pierdółek lub, onirycznych klimatów wszelakich może być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz