Rzecz dzieje się w Meksyku. Zamożny El Jefe wyznacza milion dolarów dla człowieka, który przyniesie mu głowę Alfreda Garcii. Kim jest Alfredo Garcia? Zwykłym lovelasem, który ma dziecko z córką El Jefe.
Tak więc, nie tracąc czasu, grupy rzezimieszków rozpełzają się po okolicy, aby go znaleźć, zabić i okaleczyć.
Główny bohater, Bennie, jest zmęczonym życiem, ledwo wiążącym koniec z końcem, facetem, który w odszukaniu Garcii widzi szansę na nowy początek.
"Dajcie mi głowę Alfredo Garcii" to nie jest typowe kino sensacyjne, a dramat psychologiczny. Bennie, wraz ze swoją narzeczoną Elitą, wywodzą się z biedoty, bydlaków i upadłych kobiet, żyją w slumsach bez nadziei na lepsze jutro. Swoje "odkupienie" wywalczyć sobie będą musieli głową nieboszczyka i rewolwerem, a podczas swojej wędrówki poświęcić będą musieli stokroć więcej, niż im się na początku wydawało.
Krwią wykupuje się pieniądze, a nimi zaś lepsze życie.
Choć początek nas do tego nie przygotowuje, szybko dotrze do nas, że oglądamy film smutny, ociekający pesymizmem, w którym bohater podróżuje donikąd, a żeby podnieść się z upadku, musi upaść jeszcze niżej.
Dramat bohatera, w otoczce surrealistycznej, brudnej atmosfery, stopniowo staje się studium szaleństwa, zrodzonego z poczucia beznadziejności.
Po "Dajcie mi głowę Alfredo Garcii" spodziewałem się czegoś innego. Zamiast filmu sensacyjnego dostałem bardzo wartościowy, pełen pesymizmu dramat. Tempo akcji jest wolne, ale tu na pierwszym planie są bohaterowie. Eksplozja brutalności pozostaje na koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz