niedziela, 9 października 2016

Phantasm V: Ravager (2016) reż. David Hartman


Na piątą część "Phantasmu" fani musieli czekać dwa lata od czasu jej zapowiedzenia w 2014 roku. Wieść o powstaniu kolejnej, być może już ostatniej części tego ekscentrycznego cyklu napełniła wszystkich radością, ale i wzbudziła pewne kontrowersje.
Twórca poprzednich odsłon - Don Coscarelli postanowił pieczę nad filmem oddać swojemu przyjacielowi Davidowi Hartmanowi.
Produkcja "Phantasm Ravager" utrzymywana była w absolutnej tajemnicy. W końcu otrzymaliśmy pierwszy plakat, pierwszy teaser... i nagle zrobiło się cicho. Na długi, długi czas.
Realnym stawał się scenariusz, że film może nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Z powodu problemów finansowych ekipa nie była w stanie dokończyć postprodukcji na czas, a pozostawała jeszcze kwestia dystrybucji. Doszło nawet do tego, że grający Tall Mana Angus Scrimm zmarł przed zakończeniem prac.

Czekałem na ten film z niecierpliwością i martwiłem się o jego losy. Wierzyłem w nowego reżysera, a teasery dawały mi do zrozumienia, że tam w tajemnicy przed wszystkimi powstaje perełka.
Koniec końców, "Ravager" otrzymał datę premiery 7 października 2016.
Czy warto było czekać?

Cóż... TAK!
OCZYWIŚCIE, ŻE TAK!


Nadal mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją, jednak tym razem nie będę zdradzać żadnych szczegółów dotyczących fabuły. Powiem tylko, że ta jest niesamowicie pokręcona, zaangażowane w nią jest podróżowanie w czasie i przestrzeni, a krajobraz zrobił się jeszcze bardziej post-apokaliptyczny.
Co najważniejsze -"Ravager" daje to, czego brakowało mi w "Oblivion". Nie tyle wyjaśnia on serię, co daje nam pewne "narzędzia" do jej zinterpretowania i rozjaśnia pewne wątki. Moim zdaniem, zaprezentowane przez Coscarelliego i Hartmana pomysły są rewelacyjne.

Mimo kilku lat więcej na karku, mimo zmarszczek i siwizny, obsada poprzednich odsłon powraca w komplecie i daje najlepszy występ w całej serii. Powracają nawet takie osoby jak Kathy Lester, czy Gloria Lynne Henry w roli Rocky. Po raz ostatni na ekranie możemy też oglądać Angusa Scrimma (niech spoczywa w pokoju).
Ale nic w tym dziwnego, skoro dane im jest pracować z tak dobrym scenariuszem. Hartman i Coscarelli wycisnęli z tych postaci wszystko, co najlepsze.


Filmy z serii "Phantasm" szły zawsze w dwóch kierunkach - albo były psychodelicznymi filmami z naciskiem na gęstą atmosferę, albo radosnymi rozwałkami. "Ravager" idealnie łączy te dwie rzeczy ze sobą. Jest pokręcony, jest absurdalny, ale podchodzi do siebie z dystansem i raczy widza solidną dawką humoru i akcji.
Wizualnie jednak film wypada ciut nierówno... bo jest zarówno obłędny jak i niesamowicie tani.
Pod względem scenografii i zdjęć wygląda pięknie. Jest na przemian szary i brudny jak i kolorowy - Hartman wykorzystuje kolorowe oświetlenie z kunsztem godnym Mario Bavy.
CGI z kolei wypada średnio. Na niektórych ujęciach jest "bezbolesne", z kolei takie rzeczy jak generowane komputerowo Kuleczki i wystrzały z broni wyglądają paskudnie.

"Ravager" to film zrobiony z pasją i miłością. Jest jak przyjacielskie spotkanie po latach. Gra na sentymencie, nie zapomina o tym, co jest dla serii charakterystyczne, ale jest czymś "swoim".
To jest satysfakcjonujące zamknięcie dla serii... a przynajmniej dobre miejsce, by się zatrzymać.
Ciężko jest mi przy tym podsumowaniu zebrać myśli. Przez cały seans, mój wewnętrzny nerd piał z zachwytu, a ilość emocji jakie film we mnie wzbudził była ogromna.
Fani serii "Phantasm" dostali film, na który czekali i na jaki zasługiwali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz