Po czterech latach nadeszła pora na decydującą konfrontację z Tall Manem i wielki finał dziwacznej serii horrorów jaką jest "Phantasm". Już część trzecia wzbudzała negatywne opinie, "czwórka", nosząca podtytuł "Oblivion" również nie ma zbyt dużego grona zwolenników.
Ponownie mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją... "Phantasm" jest już niemal jak serial.
Mike przechodzi przez dziwną transformację. Postanawia wyruszyć w samotną podróż i wykorzystać nowo nabyte umiejętności, aby odkryć tajemnicę Tall Mana i unicestwić go. A ponieważ dwumetrowy grabarz zdaje się wodzić bohatera za nos, nie wiadomo do czego może nas to wszystko zaprowadzić.
W międzyczasie, zrezygnowany Reggie postanawia odciąć się od całej sprawy. Wpada jednak na Jody'ego i decyduje się na odnalezienie Mike'a i pomoc mu.
Rozpoczyna się ostateczna rozgrywka...
Pierwotnie Coscarelli przygotował scenariusz na film "duży", na spektakularne zakończenie. Na jego drodze stanęła jednak pewna przeszkoda - brak funduszy. Mając do dyspozycji budżet $650 000 postanowił wrócić do korzeni serii i stworzyć film psychodeliczny i bardzo kameralny.
Pierwsze skrzypce gra tutaj odrealnienie i tajemnica.
Mike podróżuje między wymiarami, co daje nam możliwość dowiedzenia się czegoś o Tall Manie, ale nie tyle, by obdzierać tę postać z tajemniczości. Uchylono rąbka tajemnicy, ale zostawiono masę niedopowiedzeń.
Cieszę się, że wreszcie postać Mike'a jest w centrum uwagi. A. Michael Baldwin zrehabilitował się po marnym występie w "trójce", w dodatku jego postać wreszcie stała się interesująca.
Ucierpiał niestety Reggie. Wszystko, co związane jest z tą postacią w "Oblivion" jest kompletnie zbędne. Film każe mu się błąkać po pustkowiu, aż do finałowej sceny, gdzie również nie ma zbyt wiele do roboty.
I chciałbym powiedzieć, że jest on chociaż zabawny, ale w tej materii dostajemy tylko powtórkę gagów z poprzednich filmów.
Przez cały czas widać, że reżyser robi film, ale nie jest w stanie zrobić takiego, który by chciał.
Większość akcji dzieje się na pustkowiu i w ciasnej przestrzeni samochodów. Pomaga to budować napięcie, niemniej jednak trudno jest nie dostrzec braków w budżecie.
Aby jeszcze bardziej podkręcić surrealistyczną atmosferę, Coscarelli wykorzystuje różne usunięte sceny z pierwszego "Phantasmu". Jest to ciekawy zabieg sam w sobie, w dodatku kreatywnie wykorzystany.
Charakteryzacje wszelkiego rodzaju wyglądają tanio i "gumowo", tyczy się to w szczególności karłów.
Lubię "Phantasm: Oblivion", choć nie ukrywam, że bardzo mnie rozczarował. Nie mam nic przeciwko powrotowi do korzeni i kameralnej historii.
Przez te trzy filmy nazbierało się tyle niedomówień i pytań bez odpowiedzi, że wypadałoby to wszystko jakoś uporządkować. Niestety "czwórka" nic takiego nie robi, a wręcz sama dorzuca co nieco od siebie.
Przez cały czas budowane jest napięcie i widz czeka na epickie zakończenie. Gdy do niego doszło... nie wiedziałem kompletnie co się wydarzyło. Do dziś nie jestem w stanie go rozgryźć.
Coscarelli dał nam dobry sequel, będący rozczarowującym zakończeniem... przynajmniej do czasu.
Od 2014 roku trwają pracę nad piątą, być może już finałową odsłoną serii - "Phantasm: Ravager". Być może ona będzie finałem na jaki zasługujemy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz