Polscy dystrybutorzy potrafią krzywdzić zagraniczne filmy różnymi kalekimi tytułami. "Phantasm" Dona Coscarelli'ego miał nieszczęście otrzymać tytuł "Mordercze kuleczki". Nie należy jednak dawać mu wiarę.
Gdy zasiadałem do "Phantasmu", spodziewałem się solidnego filmu klasy B w stylu "Hellraisera" albo "Koszmaru z ulicy Wiązów". Okazał się on jednak czymś zupełnie innym... o wiele bardziej kuriozalnym, i tym samym o wiele ciekawszym...
Film zaczyna się od śmierci faceta imieniem Tomy. Jego przyjaciele - Jody i Reggie - przybywają na pogrzeb. Ceremonii w tajemnicy przygląda się także młodszy brat Jody'ego - Mike.
Gdy żałobnicy się rozchodzą, chłopak jest świadkiem kilku dziwnych wydarzeń. Miejscowy grabarz bez problemu pakuje ciężką trumnę do wozu, a między nagrobkami przemykają zakapturzone karłowate stwory.
Nie ulega wątpliwościom, że dom pogrzebowy w Morningside skrywa jakąś tajemnicę. Mike z pomocą brata i Reggie'go postanawiają ją odkryć.
Don Coscarelli napisał scenariusz do swojego filmowego debiutu w wieku 23 lat. Sam zajął się reżyserią, zdjęciami, montażem i produkcją. Efektem jego pracy jest unikalny, oryginalny horror, na który składają się praktycznie... same wady.
Już początek jest nietypowy, bowiem widzimy scenę miłosną... na cmentarzu. Później film przebiega w miarę niepozornie, rzucając gdzieniegdzie odrealnionymi, ekscentrycznymi scenami i motywami.
Trudno jednak temu wszystkiemu odmówić oryginalności. Tytułowa kuleczka (bo w filmie pojawia się tylko jedna) to maszyna zabijająca w bardzo pomysłowy sposób.
Poza tym, wiąże się z tym inna ważna rzecz - nieprzewidywalność. Nigdy nie możemy być niczego pewni, w dodatku film cały czas wyskakuje z coraz to bardziej absurdalnymi pomysłami... a gdy dojdziemy do "wyłożenia kart na stół", wszyscy będą zbierać szczęki z podłogi.
Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek logice, ale można to uzasadnić oniryczną konwencją lub wytłumaczyć tym, że wszystko dzieje się tylko w wyobraźni głównego bohatera. W końcu tajemniczy grabarz, czyli Tall Man mógłby być wytworem koszmaru młodego chłopaka. Jest kiczowaty, ekscentryczny, jednak posiada demoniczną prezencję. (Czapki z głów przed Angusem Scrimmem.)
Można, ale nie trzeba.
Absurd "Phantasmu" łączy w sobie elementy zarówno horroru, fantasy jak i i science-fiction.
Jego klimat jest sugestywny i odrealniony. Coscarelli zadbał o zdjęcia proste, ale efektywne. Idealnie eksponuje scenografię z marmurowym domem pogrzebowym na czele. Wszystkiego dopełnia pamiętna muzyka Freda Myrowa i Malcolma Seagrave'a. To jeden z moich ulubionych soundtracków kina grozy.
Scenariusz "Phantasmu" wypada mocno nierówno.
Bohaterowie są jego najjaśniejszym punktem. Napisani są w sposób prosty, ale wiarygodny i widz z miejsca kupuje ich relację i zaczyna się o nich troszczyć. Mógłbym ich trochę porównać do braci Winchesterów z serialu "Nie z tego świata".
Tempo akcji z kolei wydaje się być poszatkowane. "Phantasmowi" brakuje porządnej dawki napięcia, zwłaszcza na początku. Trudno też czasem pozbyć się wrażenia, że bohaterowie po prostu biegają między dwiema lokacjami tam i z powrotem.
Choć Coscarelli dostarczył dobre zdjęcia, tak montaż w jego wykonaniu już nieco kuleje. Pomijając kilka akceptowalnych błędów, niektóre ujęcia wydawały się nie być do końca dopasowane do siebie.
Aktorsko film prezentuje solidny poziom, przynajmniej w materii głównych bohaterów. Wszyscy w tle są niesamowicie drętwi.
"Phantasm" to film niezwykle specyficzny. Opiera się przede wszystkim na zabawie absurdem i eksperymentuje jak daleko może się z nim posunąć.
Całość jest utrzymana, w gruncie rzeczy, w poważnym tonie, ale nie brakuje jej dystansu do siebie... w końcu z taką fabuła trudno robić mega poważną produkcję.
Nie jest to film dla każdego, bez wątpienia trzeba podejść do niego bez oczekiwań, z przymrożeniem oka i olbrzymią dozą tolerancji.
Klimatyczny, oryginalny i kuriozalny... ale na tym polega jego urok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz