czwartek, 20 października 2016

Orzeł (1958) reż. Leonard Buczkowski


Recenzja nadesłana przez Krzysztofa Dudka

Jest wiele filmów wojennych. Reprezentują różny poziom realizmu, gry aktorskiej, różne są cele dla których je nakręcono. Część powstała dla rozrywki, a część jest hołdem złożonym bohaterom dawnych walk. Zwykle o tych cechach filmu stopniowo dowiadujemy się przez cały czas jego trwania. W „Orle” już na początku lektor uprzedza nas, że nie mamy do czynienia z dokumentem, a wydarzenia filmowe będą odbiegać od rzeczywistości. Przedstawia również film jako próbę opowiedzenia o ludziach rzuconych w tryby wojennej machiny.
Wrzesień 1939r. Okręt podwodny ORP „Orzeł” strzeże wód Morza Bałtyckiego. Poznajemy załogę „Orła”, jej zadania i relacje panujące miedzy marynarzami. Bezowocne patrole przerywa choroba dowódcy. Okręt zawija do neutralnego Tallina i na skutek niemieckiej intrygi zostaje internowany. Jednak załoga nie poddaje się i ucieka Estończykom…

Twórcy stawiali sobie za zadanie opowiedzieć o zwykłych ludziach biorących udział w wojnie. Z zadania wywiązali się świetnie. Widz ogląda nie bohaterów prosto z pomnika, lecz ludzi takich jak on. Widzimy tęsknotę marynarzy za swoimi rodzinami, możemy dowiedzieć się o planowanym ślubie jednego z nich i oczekiwanych narodzinach dziecka innego członka załogi. W klaustrofobicznej przestrzeni okrętu rodzą się przyjaźnie i konflikty, jednak mimo to załoga jest niepodzielną jednością. Towarzyszymy jej zarówno w chwilach poczucia beznadziejności położenia i bezsilności w scenach gdy spiker radiowy podaje kolejne wiadomości o klęskach wojsk Rzeczpospolitej, jak i w chwilach powodzenia po ucieczce z Tallina i przedarciu się na Morze Północne. W napięciu trzymają dramatyczne sceny gdy dochodzi do awarii oraz gdy niemieckie bomby głębinowe i miny zagrażają polskiemu okrętowi. Widzimy jak trudne wydarzenia wystawiają na próbę charaktery bohaterów i jak marynarze przechodzą tę próbę. Taka konwencja filmu z rozwiniętymi postaciami pierwszoplanowymi wymaga od aktorów sporego kunsztu. Ci nie zawodzą i dostajemy kawał solidnej gry aktorskiej.
Należy docenić duży realizm zdjęć. Film powstawał przy współpracy z Marynarką Wojenna PRL, a w tytułowej roli wystąpił bliźniaczy okręt „Orła” – ORP „Sęp”. Dzięki temu możemy dokładnie poznać warunki panujące na „Orle”. Realizm dostrzeżemy również, gdy kamera opuszcza wnętrze okrętu. Sceny rozgrywające się na morzu są (z jednym wyjątkiem) odgrywane na morzu. Okręt naprawdę płynie, wynurza się i zanurza. Bardzo sprawnie zmontowano ujęcia z zewnątrz i wewnątrz jednostki oraz sceny nakręcone przy użyciu modeli. W montażu szwankuje tylko jedno – czasem dostajemy jakby wklejone na siłę sceny, które przedstawiają wątki, lecz ich nie rozwijają.

Wbrew zapowiedzi lektora film bardzo mocno nawiązuje do prawdziwych losów załogi okrętu podwodnego ORP „Orzeł”. Co prawda nazwiska załogi zostały zmienione (zamiast kmdr. Kłoczkowskiego, kpt. Grudzińskiego i por. Mokrskiego mamy w filmie odpowiednio: kmdr. Kozłowskiego, kpt. Grabińskiego i por. Morawskiego), tak jak i nazwy innych statków (Zamiast „Thalatty” w filmie pojawia się „Schwerin”), lecz są to sprawy dla fabuły niezbyt istotne.
 A jak „Orzeł” trzyma się po 58 latach od premiery? Tak naprawdę o wieku filmu świadczy tylko to że jest czarno-biały i wiek aktorów. Wszystko inne po latach pozostaje dalej aktualne, a „Orzeł” przypadnie do gustu kolejnym pokoleniom widzów. Warto go obejrzeć również z innego powodu – boje żołnierzy Września w obecnych czasach są niesłusznie spychane z pomników w otchłań zapomnienia. Ten film był hołdem dla tych ludzi, a my współcześni nie możemy o nich zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz