Miesiąc styczeń postanowiłem zamknąć recenzją drugiego filmu Clive'a Barkera. Ponownie adaptuje on swoją powieść, tym razem jednak odchodząc od sugestywnego klimatu grozy na rzecz rozwałki w opakowaniu mrocznego fantasy.
Aaron Boone śni o mieście potworów zwanym Midian. Trafia pod opiekę Philipa Deckera, psychiatry z zawodu, w wolnym czasie psychopaty mordującego całe rodziny z biała maską na twarzy.
Decker postanawia wmówić Boone'owi winę za swoje zbrodnie, a potem wrobić go przed policją. Innymi słowy, ma chłopak pecha, ale takie są konsekwencje leczenia się u gościa z aparycją Davida Cronenberga.
Boone odnajduje Midian, umiejscowione pod starym cmentarzem. Tam zostaje ugryziony przez jednego z potworów, następnie rozstrzelany przez oddział policji, by ostatecznie powrócić do życia. Ale to dopiero początek ciągu nieszczęść, gdyż Boone ma dziewczynę, a szalony Decker spragniony jest rozpierduchy na całego...
Podczas kręcenia "Nightbreed" Barker otrzymał solidny zastrzyk gotówki, dzięki czemu możemy podziwiać masę ciekawych i jeszcze lepiej wykonanych stworzonek zamieszkujących podziemia Midian, a także efektowne sceny akcji.
Boli jednak brak jakieś sugestywnej strony wizualnej i gęstej atmosfery, a przecież tego można oczekiwać od twórcy "Hellraisera".
Ale znowu - nie mamy tu do czynienia z horrorem, a mrocznym fantasy połączonym z thrillerem i kinem akcji.
"Nightbreed" mógłbym określić mianem Barkerowskiej "Alicji w Krainie Czarów", z dużą ilością wybuchów i mało subtelnym wątkiem "konflikt między złymi ludźmi, a innością" Po jednej stronie mamy groteskowo wyglądające, ale barwne i sympatyczne stworki, a z drugiej jednowymiarowych, bucowatych policjantów, którzy chcą ich wszystkich wysadzić w powietrze.
Można dojść do wniosku, że to podejście bardzo a'la Tim Burton. Swoją drogą muzykę do "NIghtbreed" komponował Danny Elfman, więc skojarzenie wydaje się jak najbardziej trafne.
Fabuła ma kilka niejasności, o których warto wspomnieć. Pierwszą jest cały ten wątek z przepowiednią. Dlaczego ugryzienie przez potwora przywraca do życia? Czemu akurat Boone'a? A jeśli przepowiednia mówiła, że Boone sprowadzi nieszczęście to... dlaczego w ogóle został ugryziony?
Inną sprawą jest działanie Deckera. Co on chciał osiągnąć? Wiedział o Midian, wierzył w jego istnienie od początku? Czy może ten facet jest wielbicielem anarchii porównywalnym do Jokera?
Pytania bez odpowiedzi występują, ale nie czynią całości nieczytelną, czy chaotyczną.
Przy "Nightbreed" można się cholernie dobrze bawić.
Gdybym miał wskazać jedną jedyną rzecz, która przeważyła o tym, że ten film lubię to byłaby nią właśnie postać grana przez Davida Cronenberga. Philip Decker to demoniczny manipulator, zimnokrwisty morderca noszący zajebistą maskę, i co ważniejsze - jest psychiatrą!
Cronenberg pokazał, że nie tylko jest dobrym reżyserem, ale też świetnie odnalazł się w roli czarnego charakteru. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tym miejscu.
Aż chciałoby się obejrzeć film w całości poświęcony właśnie jemu.
Po zakończeniu widać, że Barker snuł plany na sequel, który nigdy nie powstał. A powinien. Chociażby dla samego Cronenberga powinien!
"Nightbreed" to żaden przełomowy film. Zostaje w tyle za "Hellraiserem", ale ma potencjał, kilka ciekawych pomysłów i zapewnia rozrywkę na przyzwoitym poziomie.
Jakiś czas temu dowiedziałem się o tym, że między Barkerem, a studiem miał miejsce konflikt odnośnie wizji artystycznej. Całkiem niedawno wydany został "Cabal Cut", który jest podobno kompletną wizją Barkera, niezachwianą przez ingerencje studia.
Problem z nią jest tylko taki, że... dodane są tylko dwie nic nie wnoszące sceny i Doug Bradley zdubbingował graną przez siebie postać.
Generalnie to, którą wersję obejrzycie nie ma znaczenia.
He's sooo fucking badass!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz