sobota, 29 października 2016
Cztery muchy w szarym aksamicie (1971) reż. Dario Argento
"Cztery muchy w szarym aksamicie" to jedno wielkie rozczarowanie... a w drugiej kolejności trzecia i ostatnia (ku zaskoczeniu nikogo) odsłona "Zwierzęcej Trylogii".
Co za tym stoi?
Klątwa trzeciej części?
A może to, że Argento nakręcił ten film w mniej niż rok?
W 1971 roku wyszedł przecież rewelacyjny "Kot o dziewięciu ogonach".
Roberto, perkusista w zespole rockowym, otrzymuje dziwne telefony i jest śledzony przez tajemniczego mężczyznę. Kiedy udaje mu się dogonić prześladowcę, w trakcie szarpaniny przypadkowo dźga go nożem... i zabija. Ucieka z miejsca zdarzenia, ale jego kłopoty dopiero się zaczynają. Jest on bowiem szantażowany przez nieznaną mu osobę.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Film otwiera ślicznie nakręcona sekwencja, kolejna świetna muzyka Ennio Morricone, a sam wątek szantażu jest czymś świeżym, zwłaszcza, że dwie poprzednie części (i wiele późniejszych giallo Argentego) były o poszukiwaniu psychopatycznych morderców.
Niestety, ale scenariusz "Czterech much..." wydaje mi się być... nieskończonym. To znaczy, jakby Argeto miał połowę interesującej historii i na szybko dopisał najbardziej kliszową i typową drugą połówkę. Wątek szantażu zostaje wypieprzony do kosza jeszcze przed upływem połowy filmu. Jest to podwójnie smutne, bo film rozwiązuje to z taką łatwością... i wracamy do kolejnego polowania na psychola.
Swoją drogą, finał całej tej afery jest równie mocno z dupy...
Do tego dochodzą dłużyzny, brak wyrazistych bohaterów - jest tylko jeden koleś, który rzuca "kurwami" na prawo i lewo i to jedyna zapadająca w pamięć postać,
Zdjęcia nie są tak dobre jak w poprzednich odsłonach, a klimat też gdzieś uleciał.
Przecież Dario mógł poczekać jeszcze z rok i rozwinąć dobre pomysły, zamiast zostawiać je w powijakach, a dziury łatać, już ogranymi w dwóch filmach schematami. No ale cóż...
"Cztery muchy..." to sam w sobie film przeciętny, a kiedy się jeszcze nadrobi inne giallo, to poza ładną oprawą audiowizualną nie pozostaje w nim w zasadzie nic godnego uwagi. Swoja największe atuty zamiata pod dywan, nie rozwijając ich w przyzwoity sposób.
Zmarnowany potencjał.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz