piątek, 2 września 2016

Zagadka nieśmiertelności (1983) reż. Tony Scott


"Zagadkę nieśmiertelności" odkryłem już jako dzieciak, przypadkowo na kanale TCM. Zobaczyłem wówczas krótki jej fragment, później przeczytałem opis fabuły i uznałem ją za całkiem ciekawą. Ostatecznie filmu nie obejrzałem aż do pierwszej klasy technikum kiedy zupełnie przypadkowo wpadł w ręce na YouTube.
Ciekawość rozgorzała we mnie na nowo, obejrzałem i... dziś jest to mój absolutnie najulubieńszy film o wampirach.

Główną bohaterką jest egipska wampirzyca Miriam. Przez stulecia zachowuje swoją młodość poprzez picie ludzkiej krwi. Niestety jej ciągle przedłużany żywot szybko staje się dla niej nużący, wobec czego otacza się dziełami sztuki i kolejnymi kochankami.
Niestety, każda przemieniona przez Miriam osoba dotrzymuje jej towarzystwa przez kilka wieków, a potem zaczyna starzeć się w przyśpieszonym tempie, aż zamienia się w gnijące zwłoki, niemogące ostatecznie umrzeć.
Gdy spotyka to jej ostatniego kochanka - Johna Blaylocka - Miriam stara się znaleźć lekarstwo na tajemniczą chorobę.
Szczęśliwym trafem w jednej z miejskich klinik przeprowadzane są badania związane z zegarem biologicznym. Niestety para wampirów nie znajduje tam pomocy, a pochowawszy powoli gnijącego już Johna, Miriam decyduje się uwieść pracującą tam młodą panią doktor...

Zaczynamy w ciemnym, zadymionym klubie, przy akompaniamencie piosenki zespołu Bauhaus, "Bela Lugosi is Dead" i obserwujemy jak para wampirów uwodzi swoje pierwsze ofiary. My z kolei zostajemy uwiedzeni przez rozpraszany przez reflektory mrok i dym. Po chwili akcja przenosi się do prywatnej rezydencji, gdzie atmosfera wciąż jest tajemnicza, ale staje się bardziej intymna, a erotyczne napięcie zaczyna narastać. To z kolei prowadzi do pierwszej eksplozji przemocy.
Wszystko przeplatane jest przez ujęcia dzikich małp, mające, oczywiście, symboliczne znaczenie.
Scena ta dobitnie daje nam do zrozumienia z jakim rodzajem filmu będziemy mieli do czynienia.

Kochankowie wracają po udanych łowach, do spokojnego, beztroskiego życia, w którym mają darzyć siebie romantycznym uczuciem już przez wieczność ze wschodzącym słońcem w tle. Atmosfera może i traci wtedy na ciężkości, ale nie na gęstości.

Oprawa audiowizualna "Zagadki..." jest arcydziełem.
Scenograf zadbał o precyzyjne umiejscowienie każdego cienia, każdego promienia światła, unoszących się na wietrze zasłon, czy nawet najmniejszych kłębków dymu na zdjęciach Stephena Goldblatta. To perfekcjonizm w czystej postaci. Każdą strugę krwi, każdą kroplę potu możemy zobaczyć z niezwykłą dokładnością.
Film Tony'ego Scotta, choć zachowuje spójne, powolne tempo, jest poetycką zabawą przeróżnymi nastrojami -  gotyk, dekadentyzm i zmysłowość. W jednej scenie dominują cienie i mrok, w drugiej zimne kolory i melancholia, w kolejnej jasne barwy i beztroski romantyzm, a w jeszcze innej brąz i "zakurzony" klimat.
O klubie z pierwszej sceny już wspomniałem. W klinice dominują cienie żaluzji niczym z kina noir, a towarzysząc Miriam na poddaszu jej rezydencji, widz jest w stanie wręcz poczuć unoszącą się w powietrzu stęchliznę.
Montaż bywa dynamiczny, chwilami wręcz ociera się o surrealizm. Pełno w nim wewnętrznego symbolizmu i analogii. Bywają także długie, powolne ujęcia, czasem nawet w 'slow-motion'.
Muzyka żongluje zarówno klasykami Bacha i Schuberta, jak i utworami na syntezatorach Michela Rubiniego.

Triu Deneavue, Bowie i Sarandon nie jestem w stanie niczego zarzucić.
Na uznanie zasługuje charakteryzacja Davida Bowiego, która jest chyba najbardziej realistycznym postarzeniem człowieka w historii kina.
Gdy widzimy zmarszczki na jego twarzy... to naprawdę wygląda jakby miał te 40-parę lat. Gdy był już w "zaawansowanym stadium", myślałem, że użyto innego aktora... jednak nie. To cały czas był Bowie w niesamowitym make-upie.


Tematem przewodnim filmu jest miłość ukazana jako coś destrukcyjnego. Niemal od pierwszej sceny reżyser mówi nam - miłość zabija.
Miriam to oczywiście famme fatale, kobieta, dla której jedyną cenną rzeczą jest jej młodość, a kolejni kochankowie są jedynie zabawkami, mającymi ukoić monotonię jej egzystencji. To ona jest powodem cierpienia swoich ukochanych. Wszyscy bowiem gnić zaczynają w momencie, gdy ta przestaje się nimi interesować i znajduje sobie kolejny obiekt westchnień. Jedynym, co wówczas podtrzymuje odrzuconych kochanków przy życiu to jakiś sentyment wampirzycy do nich.
Ale czy miłość faktycznie może trwać wiecznie? Czy można spędzić setki lat z jedną osobą i nie poczuć znudzenia? Zakładając oczywiście, że Miriam kogokolwiek, kiedykolwiek kochała.

Wracając do wspomnianego przeze mnie wewnętrznego symbolizmu...
John cierpi jak każdy odrzucony kochanek. Dane nam jest w dosłowny sposób zobaczyć jak ktoś umiera z nieodwzajemnionej miłości.
To nie ekspozycja będzie nam wyjaśniać pewne rzeczy, a same obrazy i zdarzenia.

W dniu premiery, "Zagadkę..." potraktowano jako metaforę epidemii AIDS, głównie za sprawą występującego tutaj romansu dwóch kobiet, ukoronowanego zresztą zmysłową sceną łóżkową. I może faktycznie coś w tym jest...

Jedyne, co mógłbym zarzucić "Zagadce..." to przestylizowanie, zwłaszcza jeśli chodzi o gołębie i powiewające zasłony, których jest całe mnóstwo... ale nie zrobię tego. Film robi wszystko, by widz wsiąknął w jego poetycki klimat jak w gąbkę i udaje mu się to doskonale.
Nie ma tu mowy o przeroście formy nad treścią, bo obie te rzeczy uzupełniają się.

"Zagadka nieśmiertelności" przedstawiła mi zespół Bauhaus. To kino piękne, stylowe i bardzo specyficzne.
Film posiada bardzo wolne tempo i zakłada, że pewne rzeczy widz wyłapie sam, dlatego też nie przypadnie on do gustu każdemu.
Odpowiedzi gdzieś tam są. Sam po dziś dzień nie jestem w stanie rozgryźć zakończenia... ale może któregoś dnia mi się to uda.
Tony Scott nakręcił jednego z najbardziej udanych przedstawicieli horroru wampirycznego, ironicznie, samemu w ogóle nie lubiąc kina grozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz