piątek, 2 września 2016

Biały Żar (1949) reż. Raoul Walsh


"Biały żar" Raoula Walsha rozpoczyna się od napadu na pociąg. Poznajemy wtedy Cody'ego Jarreta, chorego psychicznie gangstera, całkowicie uzależnionego od swojej matki. Zabija on trzy osoby, po czym, aby uniknąć cięższej kary przyznaje się do innego napadu popełnionego w tym samym czasie.
Władze jednak wiedzą o podstępie Cody'ego i wysyłają do więzienia swojego człowieka - agenta Fallona, by ten skłonił go do wyznania prawdy.

"Biały żar" to sztandarowa pozycja kina noir z licznymi gatunkowymi sztampami.
Żona Cody'ego jest dwulicową, ładnie wyglądającą egoistką.
Świta Jarreta to mrukliwi, mało sympatyczni goście w kapeluszach.
Scenografia wykorzystuje mocno zarysowane cienie, układające się często w poziome paski okrywające wszystko.

Oglądając "Biały żar" można odnieść wrażenie, że akcja dosłownie płynie.
Fabuła jest precyzyjnie skonstruowana i trzyma w napięciu przez prawie dwie godziny.
Był to mój pierwszy kontakt z Jamesem Cagneyem. Jego Cody Jarret jawi się na początku jako bezwzględny szaleniec. Nigdy nie wiadomo co zrobi i kiedy wybuchnie złością, jednak z czasem staje się postacią o wiele bardziej złożoną. Jest nieufny, wręcz zachowuje się jak paranoik, ale potrafi przejawiać ludzkie odruchy. Scena, w której dowiaduje się o śmierci Mamuśki to mała perełka.
To właśnie sympatię tego, przypominającego tykająca bombę zegarową człowieka musi zdobyć Fallon, by później zdradzić go i oddać w ręce władz.

Ciekawym w kontekście postaci Jarreta jest to, że jest on już doświadczonym szefem gangu. Nie obserwujemy jego prób dochodzenia do władzy, a właśnie tym tropem podążały inne filmy gangsterskie tego okresu.
Oczywiście, obowiązkowo musi odejść w spektakularny sposób, z wielkim hukiem.

Od strony technicznej wszystko jest wykonane sprawnie i bez zarzutów.
Jedyne na co mogę pokręcić nosem to muzyka, która momentami nie bardzo pasowała, lub brzmiała jak niepoukładany jazgot.

Czy było warto? Jak najbardziej. "Biały żar" to film, który postarzał się z godnością... o ile w ogóle się postarzał. Scenariusz nadal robi wrażenie zarówno pod względem zawiązania akcji jak i bohaterów.
To kawał porządnego kina, przy którym można się rozerwać.

"Made it, Ma! Top of the world!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz