środa, 7 września 2016

Xtro (1983) reż. Harry Bromley Davenport


Wygląda na to, że rok zamkniemy recenzją... specjalnego filmu.
Chociaż trudno będzie w to uwierzyć, były niegdyś czasy, kiedy nie byłem filmowym zwyrolem. To były moje początki przygody z kinem na poważnie i wówczas mój gust filmowy nie był jeszcze do końca ukształtowany. Pewnego pięknego dnia wpadł mi w ręce film o klimatycznym plakacie i tytule - "Xtro". Brzmiał on tak cholernie kiczowato, że musiałem go obejrzeć.

"Xtro" jest w pewnym kręgach dziełem kultowym, wylądował na liście "video nasties" i PODOBNO policja konfiskowała kasety z tymże filmem. Po seansie byłem już bogatszy o wiedzę, dlaczego.
Film swoją dziwnością rozsmarował moją psychikę na ścianie i pokazał mi, że kino kryje w sobie przeróżne obrzydliwe pojebaństwa. Nienawidziłem "Xtro" i uznawałem za kawał chorego gówna... aż do teraz.
Postanowiłem się ze swoją mała traumą skonfrontować, i wiecie co? Było fajnie!


Pewnego słonecznego dnia Sam zostaje porwany przez kosmitów. Trzy lata później ci postanawiają odesłać go z powrotem, tylko, że nie jest on już de facto człowiekiem. Żona Sama ma jednak narzeczonego i planuje za niego wyjść. Tak więc Sam postanawia przemienić swojego syna w podobnego sobie obcego i odlecieć z powrotem tam, skąd przybył.

Ze swoimi inspiracjami "Xtro" się nie kryje.
Klimat jest ciężki, głównie za sprawą psychodelicznej, nieprzyjemnej dla ucha muzyki autorstwa samego reżysera. To wręcz może kogoś zrazić do syntezatorów.
Film objawia nam prędko swój drugi atut - praktyczne efekty specjalne, niektóre solidnie wykonane, a mamy tu do czynienia z filmem niemalże amatorskim.
"Xtro" potrafi przyłożyć obrzydliwą, niepokojącą sceną. Sam design Sama-obcego jest, w moim odczuciu absolutnie genialny i szkoda, że widzimy go tylko przez chwilę na końcu.

(Taki ktoś ładny fan-art wykonał)

"Xtro" nie jest jednak czystym horrorem, gdyż miesza się z dramatem. Sam wraca po trzech latach i odbudowuje więzi z synem Tonym, a później także z żoną, przez co jej kochanek... strzela fochy.
Aktorzy może nie są wybitni, ale to nie stanęło na przeszkodzie, by wszystko wypadło wiarygodnie.
Grający Sama Philip Sayer jest jednym z tych lepszych członków obsady. Czuć prawdziwą chemię między nim a małym Simonem Nashem. Dobrze idzie im kreowanie relacji ojciec-syn.
Są także różne pierdółki typu - widzimy jak poszczególni bohaterowie spędzają czas, gdzie pracują - są nam jakoś bardziej przybliżeni, na co bardzo mi się mordka cieszyła mimo wszystko.

"Xtro" ma jednak dwa zasadnicze problemy.

1. Sam, będąc kosmitą ma pewne specyficzne zwyczaje, a także przedstawia pewien wachlarz ciekawych umiejętności i fajnie by było, gdyby zostało to jakkolwiek rozwinięte. Mógłby wyjść z tego ciekawy body-horror, zamiast tego film muska jedynie powierzchnię dobrego pomysłu. Może to z braku kasy, albo pomysłu... nie wiem.

2. Z kolei przy okazji małego Tony'ego reżyser zdrowo przeholował. Dzieciak zyskuje umiejętność robienia różnych rzeczy za pomocą siły umysłu. Na przykład przywołuje klauna z morderczym bączkiem w ręce, sprawia, że jedna z jego zabawek rośnie i zabija upierdliwą sąsiadkę... rozumiecie o co mi chodzi.
To był taki etap w produkcji, gdzie twórcy wrzucali coraz to dziwniejsze pomysły całkowicie na poczekaniu, przez co zmienili film w groteskę. Nie zrozumcie mnie źle, to jest niepokojące i efektowne, ale z drugiej strony kompletnie z dupy, zwłaszcza, że całość traktuje siebie całkiem serio.


"Xtro" trzyma się całkiem nieźle, na pewno lepiej niż malowałem je kilka lat temu. Ma swoje ambicje i dzielnie je realizuje, choć nie zawsze mu to wychodzi. Miano klasyka zdecydowanie mu się należy.
Ja z kolei widzę teraz jak bardzo zmieniło się moje podejście do kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz