sobota, 10 września 2016
Trancers 4: Jack of Swords (1994) reż. David Nutter
Jak już wspomniałem, "Trancers 3" zakończył pewną epokę w serii.
Wiele osób nie lubi części czwartej z powodu radykalnej zmiany klimatu, w dodatku poza Timem Thomersonem, nikt znajomy praktycznie nie powracał.
Jack Deth jest teraz kimś w rodzaju strażnika czasu. Zostaje wysłany na kolejną misję, jednak coś idzie nie tak i trafia do innego wymiaru, do Orpheus - średniowiecznego świata fantasy. Okazuje się, że w tak również istnieją Trancerzy, tylko tacy wysysający energię życiową ze swoich ofiar, podobnie jak wampiry.
Trancerom przewodzi demoniczny lord Caliban, a przeciwko niemu stara się walczyć ruch oporu zwany Szczurami Tunelowymi. Tak się złoży, że Jack, szukający sposobu na powrót do domu trafi w serce tego konfliktu.
Średniowieczna sceneria może nie wydawać się czymś zachęcającym, ale w praktyce posiada swój "smak". Muzyka również uległa całkowitej zmianie, w końcu grane na syntezatorze kompozycje raczej by tu już nie pasowały.
I na przekór wszystkim negatywnym opiniom - podoba mi się "Jack of Swords". Doceniam go za pewną świeżość i posiadanie własnej osobowości.
Jack wrócił do formy i znów rzuca złotymi kwestiami. Co więcej, jego wyposażenie z przyszłości zaczyna zdrowo wariować w innym wymiarze, co skutkuje kilkoma zabawnymi scenami.
Komedii jest tu o wiele więcej niż w poprzednikach... co wydaje mi się jedynym sensownym posunięciem.
Aktorstwo i efekty specjalne są przyjemnie tandetne. Poza Thomersonem, może jedynie Clabe Hartley w roli Calibana wypada w miarę dobrze. To kolejny przyjemnie przerysowany złoczyńca.
Mimo radykalnych zmian, to wciąż przyjemna rozrywka na poziomie poprzedników.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz