sobota, 10 września 2016
Trancers 3 (1992) reż. C. Courtney Joyner
Na trzecia część "Trancers" nie trzeba było długo czekać. Tym razem Charlie Band był tylko producentem, a reżyserią i scenariuszem zajął się obyty w kinie klasy B C. Courtney Joyner.
Jack Deth zakłada własna agencję detektywistyczną i stara się jakoś ratować swoje sypiące się życia. Wszystko niweczy android Shark, który porywa go do przyszłości.
Trancerzy zdarzyli doprowadzić do apokalipsy rodem z "Terminatora" i zadaniem Jacka jest odkręcenie tego całego bajzlu.
Zostaje wysłany do roku 2006, gdzie grany przez Andrew Robinsona pułkownik Muthuh hoduje sobie superżołnierzy, czyli Trancerów właśnie.
"Trancers 3" wraca miejscami do korzeni. Mamy trochę neonowych świateł, klimat zrobił się troszeczkę mroczniejszy, a i soundtrack został urozmaicony o kilka kompozycji Richarda Banda.
Andy Robinson jest zabawnie przerysowany, wypowiada nawet kwestię "Come to daddy", co pewnie jest odniesieniem do "Hellraisera".
Helen Hunt ma tutaj niewielki występ i tym samym żegna się z serią na zawsze.
Niestety, ale trzeci "Trancers" to parada zmarnowanego potencjału. Postać Jacka straciła nieco iskry, mimo świetnego występu Tima Thomersona.
Android Shark nie dostaje jakiejkolwiek okazji by się wykazać. Pojawia się na początku, a finał leniwie wyklucza go z całej akcji.
Mroczniejszy ton filmu zostaje wielokrotnie położony przez naciągane i pozbawione pomysłu sceny.
Dostajemy film niezły, trzymający ducha poprzedników, ale wypadający od nich dużo gorzej.
Jest w nim coś depresyjnego. Jest to zdecydowanie koniec pewnej epoki w serii, ale do tego dojdziemy przy okazji "Trancers 4"...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz