sobota, 10 września 2016
Trancers 2 (1991) reż. Charles Band
Pierwszy "Trancers" był dla mnie filmem specjalnym. Nie przypuszczałem bowiem, że coś tak kiczowatego, taniego i głupawego może mieć w sobie tyle uroku i wyjątkowego charakteru. Charlesowi Bandowi się to udało i sześć lat później wypuścił pierwszy sequel do jednego ze swoich sztandarowych dzieł.
Brat zabitego w poprzedniej części Whistlera przenosi się w czasie i pod przykrywką organizacji ekologicznej werbuje sobie armię Trancerów. Oczywiście powstrzymać go musi kochany przez wszystkich Jack Deth i reszta ferajny.
W międzyczasie, Rada zamierza sprowadzić Jacka za pomocą specjalnej machiny. Z misją sprowadzenia jej do XX wieku, zostaje wysłana jego zmarła żona z przyszłości...
"Trancers 2" stara się być aferą na większą skalę niż w poprzedniku.
Dostajemy masę strzelanin, dużo wartkiej akcji, jeszcze więcej olewania kontinuum czasoprzestrzeni i więcej komedii.
W obsadzie goszczą nowe twarze w postaci Richarda Lyncha (w roli głównego antagonisty) i Jeffreya Combsa, których można kojarzyć z innych B-klasowych produkcji.
Ekipa z części poprzedniej powraca i nic nie straciła ze swojego uroku. Chemia między aktorami wciąż gra, a scenariusz w całkiem ciekawy sposób rozwija bohaterów, a zwłaszcza Jacka. Zostaje on postawiony w dość niezręcznej sytuacji, bo musi pogodzić jakoś Lenę - swoją obecna żoną, z Alice - zmarłą żoną z przyszłości. Długa historia, ale wychodzi niezwykle zabawnie.
Jakbym tego filmu nie zachwalał, gdzieś ten pseudo-noirowy klimat poprzednika uleciał. Ostała się tylko muzyka, która swoim nastrojem niekoniecznie do wszystkiego pasowała.
Sceny akcji, choć liczne wykonane są w "średni" sposób, w skutek czego są mało angażujące.
To porządny sequel, który warto obejrzeć, zwłaszcza gdy jedynka przypadła wam do gustu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz