sobota, 10 września 2016
Trancers (1985) reż. Charles Band
Jeszcze trzy lata temu nie znałem nawet terminu "kina klasy B". Wszystko zmieniło się, gdy trafiłem na "Trancers". Film Charlesa Banda pokazał mi inny rodzaj kina - kiczowatego i tandetnego, pewną niszę i sposób jej funkcjonowania. Przedstawił mi także wytwórnię FullMoon.
Od samego początku rzucają się w oczy inspiracje "Łowcą Androidów" "Terminatorem" i paroma innymi filmami.
Jack Deth jest policjantem w dystopijnej przyszłości XXIII wieku. Poluje na Martina Whistlera oraz jego armię zombie-niewolników zwanych Trancerami.
Whistler wciela w życie swój szatański plan - cofa się w czasie by zabić przodków członków Wielkiej Rady. Oczywiście Deth zostaje wysłany w ślad za nim.
Tylko, że podróże w czasie w "Trancers" wyglądają inaczej niż by się mogło wydawać. Wykorzystuje się do tego specjalne serum, które przenosi świadomość osoby do ciała jego przodka w przeszłości.
Cool!
Warstwa fabularna nie jest ani niczym odkrywczym, ani niczym wymyślnym. Jest absurdalna... ale działa zaskakująco dobrze.
Przede wszystkim - film ma w dupie wszelkie zasady kontinuum czasoprzestrzeni, co jest ruchem... odważnym, jak na film o podróżach w czasie.
Niemniej jednak przez cały seans nie można pozbyć się wrażenia, że ta głupkowatość była całkowicie zamierzona. Twórcy musieli te wszystkie pomysły wrzucać do scenariusza z pełną świadomością tego jak głupie one są.
Zwłaszcza, że bohaterowie są pisani w przyzwoity i zabawny sposób. Jack Deth to typowy twardy macho glina z nażelowanymi włosami, zarostem i w prochowcu. Tim Thomerson, może nie jest najlepszym aktorem na świecie, ale wzbudza sympatię i robi dużo zabawnych rzeczy ze swoją postacią. W filmie występuje także młoda Helen Hunt. Chemia między tą dwójką jest niesamowita.
Wizualnie film prezentuje się całkiem dobrze - neonowe światełka.
Muzyka Phila Daviesa i Marka Rydera jest bardzo nastrojowa i jak wiele innych rzeczy w filmie - nawiązuje do "Łowcy Androidów"
No i, oczywiście jak na pseudo-noir przystało dostajemy pierwszoosobową narracje głównego bohatera.
Efekty specjalne są tanie, ale nie rażą, wręcz idealnie komponują się z resztą. Widzimy tutaj kule lecące w zwolnionym tempie i to 14 lat przed Matrixem!
"Trancers" to film z unikalnym"duchem". Jest konsekwentny w swoim kiczu i absurdzie, ale nie zapomina o sympatycznych bohaterach i zwyczajnie ma frajdę z tego, czym jest.
Nie jest to kino dla każdego, bo na masę rzeczy trzeba przymknąć oko, ale gdy wam się uda dostaniecie zabawny seans... i cztery sequele trzymające mniej więcej ten sam poziom.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz