piątek, 9 września 2016

Pazury (1977) reż. Richard Bansbach, R.E. Pierson

Recenzja nadesłana przez Oskara Dzikiego.

Trójka myśliwych wraz z przewodnikiem podczas łowów w alaskańskiej dziczy spotyka na swojej drodze parę uprawiających zapasy niedźwiedzi. Faceci, jak to na prawdziwych łowców przystało, bez namysłu zaczynają pruć do miśków ze swoich flint. Jeden z nich pada trupem, drugi, będąc poważnie ranny, ucieka w głąb głuszy. Następnie następuje to, co nastąpić miało. Zwierzę będzie się mścić!

Będące jedynym filmem w dorobku pary reżyserów, Richarda Bansbacha i R.E Piersona, Pazury to nic innego jak totalnie obskurny rip-off bardziej znanego Grizzly (1976). Jednak z drugiej strony to właśnie omawiana tutaj produkcja ma relatywnie więcej cech by stać się dziełem kultowym. Atmosfera jest gęsta, brudna a w pewnym momencie ociera się wręcz o psychodeliczny amok. Budują ją naturalnie malownicze zdjęcia dzikiej Alaski które nasi bohaterowie samotnie przemierzają. Pełne napięcia i grozy ujęcia niwelują niestety liczne zbliżenia na innych lokatorów puszczy, zwłaszcza tych mniejszych jak wiewiórki czy ptactwo. Obrazy te często pojawiają się zupełnie znikąd a co najważniejsze, nie wnoszą kompletnie nic do filmu.

Obsadzenie głównych ról jest solidne, wszak Leon Ames czy Anthony Caruso to nazwiska które noszą dość pokaźny bagaż aktorskiego doświadczenia. Karykaturalnie wręcz prezentują się przy nich postacie drugo planowe, te obsadzono totalnymi amatorami. Na całe szczęście przez większość filmu obserwujemy tylko trójkę „tych lepszych” bohaterów. Wplątani są oni bowiem w dość prostą intrygę kręcącą się wokół krwiożerczego niedźwiedzia (w filmie pojawia się teoria że jest on piekielnym duchem). Niestety, na tle innych animal attack takich jak Szczęki, w Pazurach kuleje czynnik ludzki. Film niby stara się wrzucić wątek ojca szukającego wendetty za pokiereszowanego syna czy Indianin nękany enigmatycznymi wizjami, jednak to wszystko jest zbyt błahe, po prostu nijakie.

Mimo że Pazury pełne są wszelakich błędów charakterystycznych dla kina klasy B, wciąż są obrazem wartym odkopania dla wszystkich zwolenników niskobudżetowego śmiecia. Choć nawet wśród nich, specyficzny klimat filmu i tak trafi do garstki najwytrwalszych fanów. Jeśli nie o Was tutaj mowa, omijajcie szerokim łukiem, chyba że naprawdę macie ochotę akurat na film w którym typ ze strzelbą walczy z grizzly na opuszczonej stacji kolejowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz