sobota, 10 września 2016

Terminator 2: Dzień Sądu (1991) reż. James Cameron


Pójdę za ciosem i napiszę coś jeszcze o "Terminatorze 2: Dniu Sądu"... bo jak się bawić w Kapitana Oczywistego to na całego.
Wiadomym było po sukcesie pierwszej części, że sequel jest tylko kwestią czasu. Cameron jednak podszedł do tematu jak artysta. Nie śpieszył się z niczym, tylko przez siedem lat przygotowywał dla fanów coś, na co warto było czekać.
Opłaciło się bo dziś jest to jeden z najlepszych sequeli wszech czasów.

Fabuła to bogatsza wersja poprzednika. Tym razem celem jest sam John Connor, mający wówczas jakieś 10 lat (mimo że wygląda na więcej). Zabić go ma eksperymentalny T-1000 zrobiony z płynnego metalu. Chronić go natomiast ma przeprogramowany T-800. Z pomocą cyborga John wyciąga swoją matkę ze szpitala psychiatrycznego i dokładają wszelkich starań by zapobiec Dniu Sądu i wojnie z maszynami.

"Terminator 2" był chyba jednym z pierwszych filmów, które wykorzystały technologię CGI i ta robi wrażenie po dziś dzień. Przemiany wykonywane przez T-1000, wszystkie odbijające się od jego srebrnej powierzchni rzeczy - mało który efekt komputerowy wygląda tak dobrze dzisiaj i jest tak szczegółowy. Ale żeby nie było - to są jedyne momenty, w których użyto animacji komputerowej. Reszta to stara dobra animatronika i świetna charakteryzacja Stana Winstona. Film w tej materii nie postarzał się ani odrobinę a nawet może zawstydzić niektóre współczesne produkcje.


Wraz za świetną akcją idzie świetna historia.
Najmocniejszym jej punktem są relacje Johna i Terminatora. Chłopak uczy cyborga różnych ludzkich odruchów i nawiązuje się nimi relacja zbliżona do ojciec-syn. Widać tę silną emocjonalną więź między trójka naszych głównych bohaterów... przyznajcie się, kto nie miał ochoty uronić chociaż łzy pod koniec?
Choć film buduje solidny zwrot akcji, to jednak wszędzie zostało rozgłoszone, że Arnold jest tym razem dobry więc... olać. Aktorzy sami podsuwali Cameronowi pomysły co można by zrobić z ich postaciami.
Na życzenie Lindy Hamilton, postać Sary stała się niezrównoważona emocjonalnie i zamknięta w szpitalu. Widać tę całą drogę która przeszła od tej wystraszonej, niezdarny z początku pierwszej części po silną i zdecydowaną kobietę.
Nie mogło zabraknąć solidnego czarnego charakteru. Robert Patrick w roli T-1000 jest po prostu miażdżący, a jego postać wylądowała na liście najlepszych złoczyńców w historii kina. Wygląda niepozornie, umie naśladować ludzkie emocje o wiele lepiej niż Terminator z części poprzedniej, potrafi zmieniać swój wygląd, wytwarzać wszelkiego rodzaju ostrza, noże itd i co najważniejsze... jest gliną.

Film ma w sobie solidny ładunek emocjonalny i świetnie zawiązuje wszystko ze sobą. Nie da się przejść obojętnie obok akcji czy bohaterów.
W filmie można wypatrzyć też kilka subtelnych nawiązań do drugiego "Mad Maxa". Znów mamy solidną dawkę pościgów z udziałem motocykla i cysterny... a nawet helikoptera. Podczas jednego z nich Arni wychyla się przez okno samochodu, żeby zestrzelić T-1000 z maski, podczas przeładowania broni gubi naboje... nawet na krótki czas lądujemy na pustkowiu.

"Terminator 2" to świetnie wyważony i napisany film, ale jednak kilka dziur fabularnych i błędów się zdarzyło. Największą jest chyba fakt, że plan Skynetu nie ma zbyt dużego sensu zwłaszcza w takiej formie w jakiej jest tutaj. Miszmasz jeśli chodzi o kontinuum czasoprzestrzeni przyprawia o ból głowy jeszcze bardziej ale... Cameron był fizykiem, więc nie będę się z tym wszystkim kłócić. Mogę tylko mieć wiarę w tym, że wiedział co robi.

Niczym odkrywczym to nie będzie ale - tak. Jest lepszy od swojego pierwowzoru, ale nie deklasuje go, a pięknie uzupełnia. Wzorcowy przykład blockbustera, który znajduje równowagę między fabuła a efekciarstwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz