sobota, 10 września 2016

Maya (1989) reż. Marcello Avallone

NOTKA: Recenzowanie nowych filmów zrobiło się już nudne.W związku z tym wpadłem na pewien pomysł.
Od niedawna YouTube w swojej niesamowitej dobroci postanowił wyrzucać mi na stronę główną rozmaite B-klasowe śmieci. Przyszedł mi do głowy pomysł na taką zabawę - wybrać kilka losowych filmów i obejrzeć je, nie wiedząc o nich niczego (bez sprawdzania ocen na filmwebie, bez czytania opisów, recenzji, i tak dalej).

Oniryczne kino grozy też można robić dobrze, albo źle. "Maya" z 1989 roku jest dobrym przykładem tego, jak nie powinno się tego robić. I choć w pewnym stopniu wiedziałem na co się piszę, liczyłem jednak na coś w miarę zjadliwego, albo chociaż tak pokracznego, że aż zabawnego.

Amerykański archeolog Salomon Slivak przebywa w Meksyku, gdzie bada aztecką piramidę. Pewnego dnia śni mu się koszmar, a niedługo potem zła demoniczna siła zabija go u stóp wspomnianej piramidy.
Do miasteczka przybywa córka Slivaka i z pomocą bucowatego Petera postanawia odkryć, co zabiło jej ojca. Okazuje się ,że mieszkańcy miasteczka są częścią jakiegoś kultu, który niedługo będzie świętować ku czci boga śmierci, lub czegoś takiego.
Dookoła dzieją się dziwne rzeczy, fabularny bałagan się pogłębia, a bohaterowie starają się jakoś wszystkiemu przeciwdziałać.

"Maya" to film tani. Pierwsza jego połowa jest nienatchniona, nudna i praktycznie pozbawiona klimatu. Prawie wszyscy bohaterowie są przedstawieni jako kompletne dupki, przez co trudno jest polubić któregokolwiek z nich. Kiedy jednak przestaną zachowywać się jak skończone mendy, okazują się być pozbawionymi osobowości kukłami. Jedynymi zapadającymi w pamięć postaciami z całej tej zgrai są te dwa przerysowane gnojki, które starają się uchodzić za twardzieli. Jeden z nich napinał się do kamery tak mocno, że myślałem, że skóra na jego twarzy w końcu zacznie pękać.

(Proszę bardzo)

W drugiej połowie seansu coś zaczyna się dziać. Na horyzoncie pojawia się jakaś strona wizualna, zdjęcia jakby robią się lepsze, film nawet raczy nas jedną obleśną sceną i dwoma pomysłowymi morderstwami.
Niestety wszystko jest boleśnie tanie, więc mimo sporego pierwiastka brutalności, wypada mało przekonująco.

"Maya" ma w zanadrzu jeszcze całkiem sporą dawkę golizny, ale raczej to całokształtu nie ratuje.

"Maya" dłużyła się i męczyła niemiłosiernie. To film, który ma dosłownie momenty. Kilka dobrych scen unoszących się na powierzchni pomyj. Wszystko to piszę na świeżo po seansie i po głowie cały czas chodzą mi te trzy słowa - nudny, nienatchniony, męczący.
Do zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz