
Od niedawna YouTube w swojej niesamowitej dobroci postanowił wyrzucać mi na stronę główną rozmaite B-klasowe śmieci. Przyszedł mi do głowy pomysł na taką zabawę - wybrać kilka losowych filmów i obejrzeć je, nie wiedząc o nich niczego (bez sprawdzania ocen na filmwebie, bez czytania opisów, recenzji, i tak dalej).
Oniryczne kino grozy też można robić dobrze, albo źle. "Maya" z 1989 roku jest dobrym przykładem tego, jak nie powinno się tego robić. I choć w pewnym stopniu wiedziałem na co się piszę, liczyłem jednak na coś w miarę zjadliwego, albo chociaż tak pokracznego, że aż zabawnego.
Amerykański archeolog Salomon Slivak przebywa w Meksyku, gdzie bada aztecką piramidę. Pewnego dnia śni mu się koszmar, a niedługo potem zła demoniczna siła zabija go u stóp wspomnianej piramidy.

Dookoła dzieją się dziwne rzeczy, fabularny bałagan się pogłębia, a bohaterowie starają się jakoś wszystkiemu przeciwdziałać.
"Maya" to film tani. Pierwsza jego połowa jest nienatchniona, nudna i praktycznie pozbawiona klimatu. Prawie wszyscy bohaterowie są przedstawieni jako kompletne dupki, przez co trudno jest polubić któregokolwiek z nich. Kiedy jednak przestaną zachowywać się jak skończone mendy, okazują się być pozbawionymi osobowości kukłami. Jedynymi zapadającymi w pamięć postaciami z całej tej zgrai są te dwa przerysowane gnojki, które starają się uchodzić za twardzieli. Jeden z nich napinał się do kamery tak mocno, że myślałem, że skóra na jego twarzy w końcu zacznie pękać.
(Proszę bardzo)
W drugiej połowie seansu coś zaczyna się dziać. Na horyzoncie pojawia się jakaś strona wizualna, zdjęcia jakby robią się lepsze, film nawet raczy nas jedną obleśną sceną i dwoma pomysłowymi morderstwami.
Niestety wszystko jest boleśnie tanie, więc mimo sporego pierwiastka brutalności, wypada mało przekonująco.
"Maya" ma w zanadrzu jeszcze całkiem sporą dawkę golizny, ale raczej to całokształtu nie ratuje.
"Maya" dłużyła się i męczyła niemiłosiernie. To film, który ma dosłownie momenty. Kilka dobrych scen unoszących się na powierzchni pomyj. Wszystko to piszę na świeżo po seansie i po głowie cały czas chodzą mi te trzy słowa - nudny, nienatchniony, męczący.
Do zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz