Po
sukcesie "Black Sunday" Bava na długo zakotwiczył się w
klimatach peplum. Jeszcze w 1960 roku pracował nad efektami
specjalnymi w "I Giganti della Tessaglia" ("Olbrzym z
Tessalii") Riccarda Fredy, a w 1961 roku współpracował z
Giacomo Gentilomo przy tworzeniu jednego z najbardziej dochodowych
włoskich filmów - "L'ultimo dei Vikinghi" ("Ostatni
z Wikingów").
"Wikingowie"
z Kirkiem Douglasem pojawili się we włoskich kinach. Więc mówią
do mnie: "Musisz zrobić film o Wikingach". I tak powstał
"Gli Invasiori" z Giorgio Ardissonem i Cameronem
Mitchellem. Ponieważ jestem bardzo szybki, użyłem kilku koni,
kilku rekwizytów, a film zarobił masę pieniędzy."
Czy
"Gli Invasiori" ("Najeźdźcy") faktycznie był
odpowiedzią na "Wikingów"?
Nie
był to pierwszy film o tej tematyce. Trend został zapoczątkowany
przez Rogera Cormana. Możliwe jednak, że "Wikingowie"
byli pierwszym takim filmem, który dotarł do Włoch.
Film
zaczyna się u wybrzeży Anglii, kiedy wioska Wikingów zostaje
zaatakowana przez brytyjskie wojska. Dwóch synów króla zostaje
wówczas rozdzielonych. Jeden ucieka wraz z ocalałymi, drugi trafia
pod opiekę królowej Alicji.
Po
latach Wikingowie planują rozpętać wojnę z Anglią w ramach
zemsty. Wszystko wskazuje na to, że rozdzieleni przed laty bracia
staną przeciw sobie na polu bitwy...
"Gli
Invasiori" był drugim filmem w całości reżyserowanym przez
Bavę. Okazał się być wielkim hitem we Włoszech i Europie, gdzie
zarobił dwukrotność swojego budżetu.
Nigdy
przedtem nie miałem styczności z peplum, więc trudno jest mi
powiedzieć, czy to film dobry, czy zły, jednak zrealizowany został
niezwykle sprawnie. Aktorstwo jest bardzo dobre, sceny akcji
dynamiczne, choreografie walk również robią wrażenie. To film
pełen akcji i z umiarkowanie angażującą historią.
Kolejnym
filmem spod znaku miecza i sandałów jaki Bava nakręcił w 1961
roku był "Ercole al centro della terra" ("Hercules w
centrum ziemi"), sequel do nakręconego w tym samym roku "Ercole
alla conquista di Atlantide" ("Hercules, zdobywca
Atlantydy") z Regiem Parkiem w roli tytułowej.
Hercules
wraz ze swoim przyjacielem Tezeuszem wracają do królestwa Ecalii.
Po drodze zostają napadnięci przez opłaconych zabójców, ale gdy
ci zdają sobie sprawę z kim mają do czynienia uciekają.
Hercules
odkrywa, że jego ukochana - Dejanira - postradała zmysły. Jedynym
sposobem na uleczenie jej jest zdobycie Kamienia Zapomnienia, który
znajduje się w Hadesie.
"Ercole
al centro della terra" to peplum w gotyckiej oprawie i z
elementami horroru. Wrażenie robi tu, oczywiście, strona wizualna.
Pod względem scenografii i kostiumów film wygląda niesamowicie, w
dodatku Bava eksponuje wszystko panoramicznymi zdjęciami. Wnętrze
pałacu króla Lico, czy Wyrocznia Delficka to miód na oczy.
Efekty
specjalne postarzały się mocno, ale z godnością.
Obsada
radzi sobie przyzwoicie. Reg Park to dobry Hercules, a Christopher
Lee dostarcza solidny czarny charakter, nawet jeśli ma do dyspozycji
tak niewiele materiału.
Problemem
Bavowskiego "Herculesa" jest jego historia - nużąca,
rozwleczona i płytka. Brakuje tu jakiegoś tła, głębi, które
nadałoby fabule wyrazu. Widać to w złoczyńcy, widać to w słabo
zarysowanym charakterze głównego bohatera.
To
interesujący wizualnie film,
któremu bliżej do zlepka onirycznych wizji,
ale w ogólnym rozrachunku spore rozczarowanie.
Do
tematu peplum Bava wrócił jeszcze w 1966 roku, przy okazji "I
Coltelli del vendicatore" ("Noże
Mściciela") z Cameronem Mitchellem w roli głównej.
Rok
wcześniej na reżysera spadł cios od losu, w postaci śmierci jego
matki Emmy, która przegrała walkę z rakiem. Wydarzenie to
odcisnęło silne piętno, na kręconym przez niego filmie.
"I
Coltelli del vendicatore" rozpoczyna się od sceny, w której
Karen, żona króla Haralda, wysłuchuje przepowiedni od starej
czarownicy. Ta mówi jej, że musi uciekać wraz z synem, bowiem
grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
Wszystko
wskazuje na to, że król Harald został zabity przez Hagena -
bezwzględnego rzeźnika i okrutnika, który chce ożenić się z
Karen i samemu zostać królem.
Karen
wraz z synem ukrywają się, lecz w końcu zostają odnalezieni przez
bandę Hagena. Z opresji ratuje ich tajemniczy Athor...
Ze
wszystkich pepli popełnionych przez Bavę, "I Coltelli del
vendicatore" jest najciekawsze, bowiem łączy w sobie zarówno
motywy z filmów miecza i sandałów, jak i westernów. Widać to w
niektórych scenografiach, widać to także w postaci Athora, który
jest wręcz westernowym archetypem jeźdźca znikąd, który staje w
obronie uciśnionych.
Będący
w żałobie reżyser zalał film jesiennymi kolorami i tym samym
utopił go w melancholii.
Całość
jest bardzo kameralna, przykłada duża wagę do budowania nastroju,
a także rozwoju bohaterów. Fani wartkiej akcji mogą poczuć się
zawiedzeni, bowiem film ma dość wolne tempo, niemniej historia jest
opowiedziana w intrygujący i angażujący sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz