W
1959 roku Bava znalazł pracę u podstarzałego Jacques'a Tourneura,
reżysera klimatycznych thrillerów takich jak "The Cat People"
(1944), czy "I walked with a zombie" (1943). Tourneaur miał
nakręcić peplum - "La Battaglia di Maratona" (Bitwa pod
Maratonem") w terminie ośmiu tygodni.
Początkowo
wszystko szło gładko - Zamiłowanie Tourneura do symbolizmu
idealnie współgrało z Bavowskim stylem, co więcej, w filmie miał
wystąpić uwielbiany przez Włochów Steve Reeves, który przedtem
wystąpił w dwóch filmach o Herkulesie w reżyserii Pietra
Francisci'ego (również sfotografowanych przez Bavę).
Wszystko
się posypało, gdy Tourneur nie skończył filmu na czas. Zdaniem
reżysera winna temu była konieczność nagrywania tych samych scen
w różnych językach, w celu dystrybucji filmu w różnych krajach.
Częściowo
winne temu było także kręcenie scen batalistycznych na terenie
Jugosławii, w czym Bava nie brał udziału, nie chcąc opuszczać
przyjaciół we Włoszech.
Gdy
wszystko zostało nakręcone, materiał został przekazany Bavie, by
ten złożył go do kupy. Efekt prac ekipy był tak pokraczny, że
wywołał u Włocha salwę śmiechu.
"Były
chwile, kiedy omal nie zemdlałem ze śmiechu. To był komiczny film.
Czterotysięczny tłum jugosłowiańskich żołnierzy w sandałach
zamiast swoich zwyczajowych wojskowych butów. Królewskie rydwany,
które ciągnęli goście w kamizelkach i z papierosami w ustach,
obserwowani przez tłum bezdomnych psów, który zawsze ciągnął za
ekipami filmowymi w Jugosławii. Nie nadawało się to do niczego.
Producent chciał popełnić samobójstwo. Oddali film w moje ręce.
Mieliśmy tylko dziesięć dni."
I
jako, że historia lubi się powtarzać, kamerzysta po raz kolejny
musiał ratować idący w rozsypkę projekt. Zaczęło się od
"naprawienia" scen batalistycznych.
"Tak
więc, najpierw w Rzymie. Zrobiłem 287 scen w jednym tygodniu tylko
z pomocą wózkowych. Następnie do Grottarossy z setką statystów,
którzy prawie umarli z zimna i północnego wiatru, a których w
filmie miało być dwadzieścia tysięcy. Ponieważ walki wydawały
się pieszczotami, gdyż jugosławiańscy żołnierze bali się, że
zranią się nawzajem, musiałem zmienić zwyczajowe 24 klatki na
sekundę na 5 klatek na sekundę. Te desperackie zmagania były
prawdziwą bitwą."
"La
Battaglia di Maratona" ostatecznie zarobiła na siebie mnóstwo
pieniędzy, rozsławiła raz jeszcze Steve'a Reevesa, z kolei sam
Bava przykuł uwagę producentów, którzy dali mu szansę nakręcenia
w 1960 roku pełnoprawnego debiutu, który dziś nosi tytuł "La
maschera del demonio" ("Maska Szatana"), szerzej
znanego jako "Black Sunday".
Historię
do "Black Sunday" Bava opracował natychmiast po skończeniu
pracy nad "La Battaglia di Maratona" czerpiąc inspiracje z
"Wija" Nikolaja Gogola. Pierwszy koncept fabuły mocno
różnił się od tego co zobaczyliśmy w filmie, przytemperował go
nieco Ennio De Concini, z kolei cały scenariusz spisali Mario
Serandrei i Marcello Coscia. Wiele elementów z tego pierwszego
konceptu fabuły odnaleźć można w późniejszych filmach Bavy.
Film
rozpoczyna się w XVII-wiecznej Mołdawii. Księżniczka Asa Vajda
zostaje oskarżona o bycie czarownicą i skazana na śmierć. Przed
egzekucją przeklina cały swój ród i zapowiada swoje powtórne
przyjście.
Po
dwustu latach dwóch zmierzających na konwencję naukowców - doktor
Thomas Kruvajan i doktor Andre Gorobec, znajdują starą kryptę, w
której pochowana jest Asa i przypadkowo przywracają ją do życia...
"Black
Sunday" było umiarkowanym sukcesem we Włoszech, jednak we
Francji i Ameryce stał się hitem wśród fanów horroru i szybko
zyskał status filmu kultowego, który utrzymuje się po dziś dzień.
W latach 60-tych gotycki horror królował za sprawą Wytwórni
Hammer, a "Black Sunday" było czymś, czego zachodnia
widownia nigdy przedtem nie widziała - był baśniowy, ale przy tym
niezwykle mroczny i brutalny. Co więcej, antagonistą była kobieta
- w rolę księżniczki Asy Vajdy i jej potomkini, księżniczki
Katii wcieliła się brytyjska aktorka, Barbara Steele.
"Miała
idealną twarz do moich filmów, ale była okropnie przesądna i bała
się Włochów. Któregoś dnia odmówiła stawienia się na plan, bo
ktoś jej powiedział, że za pomocą specjalnych operacji na taśmie
filmowej sprawiam, że aktorzy są nadzy! Może źle zrozumiała
kogoś, kto mówił jej o moich zdjęciach trickowych, czy coś w tym
stylu. Musiałem przekonywać tę biedną kobietę, że gdybym
opatentował podobny wynalazek, to już dawno byłbym miliarderem."
"Black
Sunday" do dziś robi wrażenie swoją stroną wizualną i gęstą
atmosferą. Posłużył on jako inspiracja dla Francisa Forda Coppoli
podczas kręcenia "Bram Stoker's Dracula" w 1991 roku. Tom
Savini z kolei nazwał go "Obywatelem Kanem" kina grozy.
Film
w ciekawy sposób podchodzi do tematu horroru wampirycznego, jednak w
warstwie fabularnej nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Cierpi przede
wszystkim za sprawą nienaturalnych dialogów, drewnianego aktorstwa
i kulejącego udźwiękowienia. Dubbing do anglojęzycznej wersji to
prawdziwa katastrofa.
Podważyć
tytułu klasyka nie zamierzam, jednak moim skromnym zdaniem "Black
Sunday" zostaje w tyle chociażby za "I Vampiri" i
każdym innym gotyckim horrorem zrealizowanym przez Bavę w
późniejszych latach.
Niemniej
jednak film ten rozsławił Bavę na cały świat, a ten niedługo
potem pracował z Raoulem Walshem na planie filmu "Esther and
the King" (1960).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz