Tower of London (1939) reż. Rowland V. Lee
Tym razem będzie krótko.
Nie ukrywam, że ten film był dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałem, że Universal adaptuje tutaj Szekspira, ale myślałem, że utrzymane to będzie w konwencji kina grozy. Jednak nie. To czysty film historyczny. Rowland V. Lee pokazał przy okazji "Syna Frankensteina", że umie robić "duże" filmy, więc pieczę nad "Tower of London" pozwolono sprawować jemu.
W głównych rolach powracają Karloff i Rathbone. Obaj panowie oczywiście pokazują klasę, zwłaszcza ten drugi. Rathbone jest stworzony do grania szekspirowskich czarnych charakterów.
W filmie występuje również Vincent Price.
Panowie musieli mieć niezłą frajdę razem na planie, bo bo chemia między nimi jest niesamowita.
"Tower of London" zapożycza sobie nawet kilka utworów muzycznych z "Syna...".
To film historyczny, w dodatku sprawnie zrealizowany. Mamy bitwy, zamki, sceny masowe, wszystko to jest naprawdę imponujące.
Fabuła jest wciągająca, ale nie znaczy to, że nie ma dłużyzn. Są, nawet sporo. Film trwa półtorej godziny, co patrząc na resztę filmów tej kolekcji, jest naprawdę sporą ilością czasu. Większość z nich mieści się w limicie 70 minut.
Niestety, pod koniec nie mogłem pozbyć się zobojętnienia na to co się dzieje.
To film z ciekawa fabułą, świetną obsadą, świetną stroną realizacyjną. To przyzwoity dramat historyczny, który... jakoś za cholerę do mnie nie przemówił i moja niechęć do niego jest czymś w dużej mierze irracjonalnym.
Jeśli ktoś lubi takie filmy, to myślę ,że nie będzie zawiedziony.
Niewidzialna Kobieta (1940) reż. A. Edward Sutherland
Do "Niewidzialnej Kobiety" musiałem się długo przekonywać. Nie jest to sequel "Niewidzialnego Człowieka". Bardziej to taki spin-off, wariacja na temat, cokolwiek.
Podczas gdy dzieło Whale'a było mroczne, dzieło Edwarda Sutherlanda jest leciutką jak piórko, komedią. Komedią, która wałkuje ciągle jeden i ten sam żart praktycznie od pierwszej sceny. Ktoś potyka się o coś, uderza się w coś i zalicza kontakt z glebą.
Nie zmienia to jednak faktu, że sama historia jest angażująca. Tak się złożyło, że zakręcony profesorek, grany przez Johna Barrymoore'a wynajduje maszynę czyniącą ludzi niewidzialnymi.
Korzysta z niej sympatyczna dziewczyna grana przez Virginię Bruce i natychmiast postanawia wykorzystać nowo nabyty "dar".
We wszystko wplątują się także gangsterzy, ale to długa historia...
Największym atutem "Niewidzialnej Kobiety" są aktorzy. Widzimy Johna Barrymoore'a w jednej ze swoich ostatnich ról. Pani Bruce z kolei jest niezwykle urocza... po prostu cudowna.
Moim jedynym problemem jest tylko to, że to komedia... i w zasadzie tyle. Irracjonalnej niechęci ciąg dalszy. Za pierwszym razem po prostu spodziewałem się czegoś innego i nie byłem w stanie przetrawić tego, co otrzymałem. Z perspektywy czasu ten film doceniłem, ale nie jest to coś, do czego chciałbym wrócić.
Obejrzyjcie, przekonajcie się sami. Może do was trafi.
Myślę, że dalsze rozwodzenie się na temat tej produkcji jest zbyteczne.
Powrót Niewidzialnego Człowieka (1940) reż. Joe May
Nadszedł czas na oficjalny sequel do filmu Jamesa Whale'a. Warto też dodać, że to jeden z tych naprawdę udanych. Uwielbiam ten film, nawet bardziej niż część pierwszą.
Geoffrey Radcliffe zostaje fałszywie oskarżony i skazany na karę śmierci za domniemane zamordowanie swojego brata Michaela. Jego bliskim przyjacielem jest doktor Frank Griffin, brat Jacka z poprzedniego filmu. Gdy staje się jasne, że dla Geoffreya nie ma już żadnej nadziei, doktor w czasie ostatniej wizyty przed egzekucją wstrzykuje mu serum niewidzialności. Teraz Geoffrey szuka człowieka, który go wrobił. Musi się jednak spieszyć, nim serum doprowadzi go do obłędu.
Zmiana względem filmu Whale'a nastąpiła przede wszystkim w klimacie. "Powrót..." zrezygnował z nawiązań do ekspresjonizmu i stał się o wiele poważniejszy. Lubię Jamesa Whale'a, ale czasami z całą komediową otoczką idzie trochę za daleko i jego dzieła stają się momentami idiotyczne.
Tym razem niewidzialnym człowiekiem został Vincent Price. On również znalazł w swojej roli wiele frajdy, nie popadając przy tym w śmieszność. Godnie zastąpił Claude'a Rainsa.
Film dostał naprawdę dobrych scenarzystów i ci wywiązali się koncertowo ze swojego zadania. Jest lekko, przyjemnie, dramatycznie, a napięcie podskakuje kiedy trzeba. Pojawia się trochę gry na utartych przez poprzednika schematach, ale niewiele i nie jest to nic rażącego.
To dobry kryminał, dobre kino rozrywkowe z rewelacyjną obsadą. To był zdecydowanie powrót w wielkim stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz