wtorek, 27 września 2016

Batman Forever (1995) reż. Joel Schumacher


"Powrót Batmana" swego czasu wzbudził mase kontrowersji, a masy oburzonych rodziców krytykowało Warner Bros i wizję Tima Burtona. Podjęto wówczas próby uczynienia Batmana bardziej przyjaznym dla dzieci.
Reżyserią miał się zająć Joel Schumacher. Chciał on nakręcić prequel do pierwszego filmu Burtona w konwencji nawiązującej go serialu z Adamem Westem z lat 60tych. Studio chciało jednak sequelu i tak oto powstał "Batman Forever".

Moje stanowisko o "Powrocie Batmana" było dość kontrowersyjne, a i o "Forever" też mam dość niepopularne zdanie.
Film Schuamchera był moim pierwszym kontaktem z  Batmanem jako postacią. Był filmem mojego dzieciństwa. Z perspektywy czasu, odsunąwszy wszelkie sentymenty na bok nadal uważam, że trzyma się całkiem nieźle.

Niezależnie od tego, czy komuś się ta stylistyka podoba czy nie, trudno jest odmówić Schumacherowi konsekwencji. Wziął on bowiem stylistykę serialu z lat 60tych i nieco ją "uwspółcześnił".
Gotham jest takie samo jak w "Powrocie..." - pełno w nim statuł, ekspresjonistycznej, ocierającej się o "Metropolis" architektury tylko, że teraz jest oświetlane przez blask kolorowych neonów.
Pojawia się także masa przerysowanych, przekrzywionych ujęć, a kryjówki złoczyńców wyglądają jak żywcem wyjęte z serialu z Westem.
Nawet w jednej scenie Robin rzuca sucharem ze słowem "Holy".


Ze zmianą reżysera, zmieniła się także reszta ekipy.
Za muzykę do "Batman Forever" odpowiedzialny był Elliot Goldenthal. To dobry zastępca dla Danny'ego Elfmana, bo styl obu tych panów jest bardzo do siebie podobny.
Val Kilmer zastępuje Michaela Keatona i... nigdy nie miałem nic przeciwko niemu. Jego Bruce Wayne jest zakręcony, ale bardziej doświadczony i zmęczony życiem. Poza tym dobrze prezentuje się w kostiumie.
Jedynym, co pozostało po filmach Burtona to Michael Gough w roli Alfreda i Pat Hingle w roli komisarza Gordona.

Złoczyńców w filmie jest dwóch.

Pierwszym jest Two-face grany przez Tommy'ego Lee Jonesa. To dobry złoczyńca, to beznadziejna interpretacja komiksowej postaci. Z wyglądu wszystko się zgadza. Charakterologicznie... to Joker. Gdy w scenie w namiocie cyrkowym powiedział "Let's celebrate absolute chaos" nie miałem wątpliwości.
Komiksowy Two-face rzucał monetą przy KAŻDEJ podejmowanej decyzji. Filmowy robił to może trzy razy na przestrzeni całego filmu... a raz podrzucał ją tak długo, aż wypadła strona, którą chciał.


Drugim jest Riddler (w tej roli Jim Carrey), z którego, z jakiegoś powodu, zrobiono nielubianego nerda.
Komiksowego odpowiednika nie znam zbyt dobrze, ale widzę, że Carrey starał się naśladować grę Franka Gorshina z serialu z Westem i mieszać ją ze swoim stylem.
Choć lubię przerysowanych złoczyńców, bywał on dla mnie irytujący.

W "Forever" debiutuje Dick Grayson, czyli Robin.
Jego origin story zostało (chyba) wiernie przeniesione z kart komiksu, z tą różnicą, że mordercą jego rodziców jest Two-face.
Wątek ten jest najjaśniejszym punktem całego filmu. Schumacher, mimo całej kiczowatej stylistyki, potrafi nakręcić poważne, pełne emocji sceny koncentrujące się na psychologii bohaterów.
O ile nie do końca podobało mi się w "Batmanie", że Joker jest mordercą rodziców Bruce'a, tak "Forever" wykorzystuje to, by stworzyć ciekawą analogię między Brucem a Dickiem.

"Forever" może się także pochwalić najlepszym wątkiem miłosnym w całej serii. Relacja między Chase Meridian, a Brucem Waynem jest najbardziej wiarygodnym romansem w całej serii. To więcej niż tylko jedno spotkanie. Oni faktycznie się poznają, zwierzają się sobie, i tak dalej.


O ile film ma dobre elementy, o ile akcji jest całe mnóstwo i jest satysfakcjonująca, tak scenariusz nie jest wolny od głupot.
Niektóre dialogi wypadają nienaturalnie.
Niektóre mniejsze lub, większe rzeczy nie działają, nawet w ramach campowej stylistyki. Gadżety jakimi naszpikowany jest Batmobil bywają lekkim "przeskakiwaniem rekina", okazuje się także, że w Gotham ma własną Statuę Wolności...
No i film ma bardzo słaby finał, rozegrany praktycznie bez pomysłu.

W ogólnym rozrachunku "Batman Forever" to lepszy film niż "Powrót Batmana"... a przynajmniej o wiele lepiej napisany. Mimo wszystkich głupot czuć, że bohaterowie są w centrum historii, przechodzą jakaś drogę, jakoś się zmieniają, a scenariusz przez większość czasu ma sens.
Największym problemem filmu Schumachera jest to, że podpięto go pod filmy Burtona, podczas, gdy to już zupełnie inny Batman, w zupełnie innym tonie.
Doceniam dobre sportretowanie pozytywnych bohaterów i wszystkie nawiązania do serialu z Adamem Westem. Nie wyszło to co prawda idealnie, ale wciąż zabawnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz