czwartek, 15 września 2016

ROZDZIAŁ II - RICCARDO FREDA, WAMPIR I GALARETOWATY STWÓR

Horror jako gatunek filmowy został za czasów panowania Mussoliniego zabroniony we Włoszech, aż do lat 50tych. Dopiero wtedy do Italii zaczęły docierać klasyki pokroju "Draculi" i "Frankensteina" Wytwórni Universal, a cenzorzy stawali się nieco bardziej liberalni. Wtedy to Mario Bava, razem ze swoim przyjacielem Riccardo Fredą wpadli na pomysł, aby samemu nakręcić horror. Miałby to być pierwszy pełnoprawny włoski horror od czasu niemego "Potwora Frankensteina" z 1920 roku, przy okazji byłby to pierwszy udźwiękowiony włoski horror.


Freda znalazł dwóch potencjalnych producentów - Ermanno Donatti'ego i Luigi'ego Carpentieri'ego. Panowie byli zainteresowani wyłożeniem pieniędzy na horror, ale także sceptyczni. Mając pracującego w błyskawicznym tempie Bavę do pomocy, Freda przekonał potencjalnych sponsorów, że nakręci cały film w dwanaście dni. Pozostawała tylko jedna kwestia - o czym ów film miałby być? Pomysł na fabułę Freda przedstawił następnego dnia, ale nie na papierze, tylko w formie nagrania.



Film został w końcu ochrzczony "I Vampiri" ("Wampiry"), a później doczekał się tytułów "The Devil's Commandment" i "Lust of the Vampire" (nie mylić z filmem Hammera).
Akcja filmu ma miejsce w Paryżu. Młode kobiety giną w tajemniczych okolicznościach, a w ich ciałach nie ma ani kropli krwi. Tajemnicę na własną rękę stara się rozwiązać dziennikarz Pierre Lantin.
Oczywiście, za wszystkim stoi wampir, ale nie taki zwyczajny. Grana przez Giannę Marię Canale kobieta musi przytaczać sobie krew dziewic, aby całkowicie zatrzymać proces starzenia i być wiecznie młodą i piękną. Z panią Canale Freda pracował wiele razy w przeszłości i to właśnie z myślą o niej całą tę fabułę przygotował.

"I Vampiri" to solidne połączenie kryminału, gotyckiego horroru i science-fiction - historia, którą nie tylko śledzi się z zaciekawieniem, ale i ogląda z przyjemnością. Bava nie tylko pięknie sfotografował cały film, ale i wykorzystał wiele tricków, które wprawiły członków ekipy w osłupienie.

Niestety, po dziesięciu dniach kręcenia Riccardo Freda miał gotową tylko połowę filmu. Po nieudanej próbie ubłagania producentów o przedłużenie terminu porzucił pracę. Wtedy na stołku reżysera zasiadł sam Bava i dokonał niemożliwego - dokończył film w ciągu pozostałych dwóch dni. Co prawda, efekt końcowy odrobinę różnił się od wizji Fredy, niemniej jednak termin został dotrzymany.

Historia "I Vampiri" nie ma jednak szczęśliwego zakończenia, bowiem film okazał się komercyjną klapą, a sam Bava nie został w napisach początkowych wymieniony jako reżyser.


"I Vampiri" nie były jednak ostatnim wspólnym filmem Bavy i Fredy. Panowie spotkali się w 1959 roku na planie "Agi Murad il diavolo bianco" ("Biały Diabeł") oraz "Caltiki - il mostro immortale" ("Caltiki - nieśmiertelny potwór").



"Caltiki" powstał na fali popularności amerykańskiego "Bloba - zabójcy z kosmosu", ale także, by pomóc wpadającemu w problemy finansowe Bavie.
Włoch pracował wówczas nad zdjęciami w filmach Pietra Francisci'ego. Namówiony przez Fredę porzucił pracę u śpiącego na planie reżysera i dołączył do nowej ekipy.

Fabuła przedstawia się następująco:
W 607 roku Majowie nagle opuścili swoje miasto, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Ekspedycja naukowa badająca starożytne ruiny znajduje wielką, radioaktywną, galaretowatą kreaturę, która zjada wszystko, co stanie na jej drodze. Podczas walki jeden z archeologów zostaje raniony przez potwora.
Stwór ostatecznie ginie od ognia, a jedyny ocalały po nim kawałek naukowcy zabierają ze sobą, aby go zbadać... mówimy w końcu o filmie science-fiction z kresu lat 50-tych.
Okazuje się, że galaretowata kreatura mutuje pod wpływem promieniowania. Pech chciał, że w pobliżu Ziemi ma przelecieć kometa, która wytwarza bardzo silne promieniowanie, w dodatku ranny archeolog traci zmysły i zamienia się w niezrównoważonego emocjonalnie mordercę...

"Caltiki" to jeden z typowych przedstawicieli science-fiction lat 50-tych - archaiczny, sztampowy, ale nie pozbawiony uroku. Twórcy, oprócz amerykańskiego odpowiednika inspirowali się także Lovecraftem, co jest miejscami wyczuwalne. Sam Bava uważał, że nakręcił adaptację prozy samotnika z Providence na długo przed Cormanowskim "The Haunted Palace" z 1963 roku. Czy tak faktycznie jest, to już kwestia całkowicie subiektywna.
Warto zaznaczyć, że „Caltiki” wykorzystał bardzo naturalistyczny efekt (zwłaszcza na lata 50-te) rozkładającego się ciała.

Zdaniem Riccardo Fredy "Caltiki" powinien być uznawany w całości za film Bavy. Na kilka dni przed nakręceniem "scen dramatycznych" z użyciem efektów specjalnych, reżyser mocno poróżnił się z producentami i opuścił projekt. I tak jak w przypadku "I Vampiri" film dokończył nie kto inny jak Bava.


Twórcy chcieli, by film dobrze się sprzedał, dlatego też wielu włoskich aktorów występowało pod pseudonimami. Sam Freda widnieje w napisach początkowych jako Robert Hamilton. Niestety nawet to nie pomogło, bowiem "Caltiki" również nie sprzedał się tak dobrze jak wszyscy zakładali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz