wtorek, 13 września 2016

Dziecko Manhattanu (1982) reż. Lucio Fulci


Profesor George Hacker podczas ekspedycji w Egipcie znajduje tajemniczy grób i uwalnia bliżej nieokreślonego demona. Złe moce, jak to złe moce, opętują córkę profesora.
Po powrocie do Mahnattanu cała rodzina musi stawić czoła złym mocom.

Kiedy oglądałem "Manhattan Baby" pierwszy raz, był to nawet przyjemny seans. Ma klimat lepszych filmów Fulciegom piękną muzykę Frizziego, choć część motywów muzycznych zapożycza sobie z "The Beyond", ale do tego jeszcze dojdziemy.
Zdjęcia też są bardzo ładne, a Fulci nigdy nie przywiązywał do nich dużej uwagi.

Podczas kręcenia Luciemu mocno ucięto budżet, przez co nie mógł sobie pozwolić na efektowne sceny gore. Jedyna taka ma miejsce pod koniec, ale nie jest niczym szczególnym. Trupy, co prawda padają, ale nie jest to nic spektakularnego, czy zapadającego w pamięć.

"Manhattan Baby" zaczyna się w Egipcie i część filmu dziejąca się tam jest tą najbardziej klimatyczną.
Gdy trafiamy do ciasnego apartamentu w Ameryce... odkrywamy, że film zapożyczył sobie z "The Beyond" nie tylko muzykę. Konstrukcja fabuły jest bardzo podobna.
Powraca nawet charakteryzacja oczu z "The Beyond"


Z aktorów tylko Cosimo Cinieri, w roli nawiązania do "Dziecka Rosemary" wypadł jakoś w miarę. Co do reszty - drewno.
Powraca nawet ten wkurzający dzieciak z "Domu przy cmentarzu".

Gdy obejrzałem "Manhattan Baby" po raz pierwszy, jakoś mnie to filmidło ciekawiło i myślałem sobie, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Za drugim razem już straciło.
Mam na uwadze, że to nie jest do końca to, co Fulci planował i na pewno film wypadłby lepiej, gdyby nie zmniejszenie budżetu.
Oniryczna atmosfera i przedziwne sceny piętrzą się, ale nie ma w nich nic szokującego.
To nie jest bardzo zły film, raczej mocny średniak przez wielu uznawany za koniec dobrych filmów Fulciego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz