wtorek, 13 września 2016

Czarny Kot (1981) reż. Lucio Fulci


Rok 1981 był dla Fulciego rokiem pracoholika. Nakręcił wówczas trzy filmy pod rząd, a ostatni z nich jest adaptacją opowiadania E. A. Poe... która tak naprawdę nie jest adaptacją, ale w czym to przeszkadza?

W małej angielskiej wiosce grasuje opętany przez złe moce kot, który zabija ludzi... albo za pomocą przypadku, albo za pomocą diabolicznej kontroli umysłu. Trupy padają, a detektyw z Scottland Yardu i pewna pani fotograf próbują tę zagadkę rozwiązać.

"Czarny Kot" już po samym trailerze zapowiadał się dla mnie jako kuriozum. Samego opowiadania mistrza jest tu niewiele, ale zaciągnięte przez Fulciego motywy zostały całkiem ciekawie zinterpretowane.

Jest to film mocno różniący się od takiej trylogii Bram Piekieł, bo Fulci minimalizuje tu szokowanie widza. Gore występuje w ilościach śladowych, natomiast większy nacisk stawia tutaj na tajemniczość. Kłęby mgły pokrywają ulice nocą, Patrick Magee komunikuje się ze zmarłymi, a kocur paraduje sobie na cudownie mrocznych ujęciach.

Klimat, muzyka Pino Donaggiego, zbliżona do tej z "Howling" - to wszystko gra. Scenariusz za to miejscami już niespecjalnie. Dłużyzny, głupotki - klasyczne przekleństwo horrorów klasy B jest obecne i tutaj.

Aktorsko film też wypada biednie. Nie mam żalu do większości obsady, którą kojarzę z filmów zarówno Fulciego jak i Argentego, ale oglądanie Patricka Magee, szarżującego w ten okropny sposób jest konsternujące.

Film również lubi nadużywać zbliżeń na oczy i umieszczać je w losowych scenach, gdzie nijak do niczego nie pasują.

Jak na Fulciego jest to coś nietypowego. Nie jestem zawiedziony, bo "Czarny Kot" robi w miarę ciekawe rzeczy z motywami z opowiadania. Nie był tak kuriozalny jak się zapowiadał, mimo pomysłu wyjściowego.
Nie jest to coś co trzeba zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz