Mario
Bava urodził się 31 lipca 1914 roku w Sanremo w północno-zachodnich
Włoszech. Był synem włoskiego rzeźbiarza, a później kamerzysty
Eugenio Bavy. Początkowo kształcił się w malarstwie, by
ostatecznie pójść w ślady ojca i spróbować szczęścia w
przemyśle filmowym, również za obiektywem kamery. Na przestrzeni
lat 40-stych nakręcił kilka filmów dokumentalnych, z kolei na
początku lat 50-tych sfotografował jedne z najważniejszych
włoskich filmów.
Gdy
jego praca została doceniona, Bava mógł sprawdzić się także
jako reżyser. Zadebiutował w filmie "Ulisses" z 1954
roku, który nakręcił wraz z Mario Cimerinim. Ostatecznie nie
został on jednak wyszczególniony w napisach jako reżyser.
Na
przestrzeni lat Bava stał się pracoholikiem, maczając palce w
niezliczonych włoskich produkcjach, wliczając w to zarówno filmy
spod znaku miecza i sandałów, jak i westerny i horrory. To właśnie
temu ostatniemu gatunkowi (swego czasu bardzo mało popularnemu we
Włoszech) oddał swoje serce, będąc - jak sam twierdził -
tchórzem bojącym się niemal wszystkiego. Parał się także
montażem i efektami specjalnymi. Pracował z takimi reżyserami jak
Raoula Walsh, Jacques Tourneur i aktorami jak Vincent Price,
Christopher Lee i Boris Karloff. Na dzień dzisiejszy Bava
wyreżyserował ponad 30 filmów, a także odpowiadał za zdjęcia do
ponad 70-ciu.
Czemu
jednak o nim wspominam?
Mario
Bava, choć dziś przez wielu zapomniany, jest jednym z najbardziej
wpływowych reżyserów w historii kina, który swoją pracą
natchnął takich artystów jak Martin Scorsese, Tim Burton, John
Carpenter, Guillermo del Toro, Quentin Tarantino... a to tylko
kilkoro z nich.
W
swojej pracy Bava przykładał dużą wagę do strony wizualnej
filmu. Gdy kręcił w czerni i bieli, wykorzystywał mocno zarysowane
cienie i nurzał cały obraz w mroku. Gdy wykorzystywał kolorową
taśmę - robił z niej użytek jak mało kto. Znakiem rozpoznawalnym
Włocha stało się używanie kolorowego oświetlenia, co później
zostało podłapane przez Dario Argentego i innych przedstawicieli
młodego pokolenia włoskich reżyserów.
Jego głównym celem było stworzenie odrealnionej, onirycznej
atmosfery, przez co wiele jego filmów wygląda jak ekranizacje
sennych koszmarów.
"Bava
nie był wielkim narratorem, ale nie chciał nim być ani nie starał
się nim być. Był dobry - bardzo dobry - w czymś innym. Używał
światła, cienia, koloru, dźwięku, ruchu i struktury, aby
prowadzić swoich widzów nieodkrytymi ścieżkami czegoś w rodzaju
zbiorowego snu."
~
Martin Scorsese
Co
prawda, Bavę trudno jest nazwać wizjonerem, jednak wykreował swój
własny, rozpoznawalny styl, w który był w stanie ubrać
praktycznie wszystko. Nawet najbardziej płytką i głupią historię
był w stanie przedstawić w wysmakowany stylistycznie, pełen
kunsztu sposób.
Bavie
nigdy nie zależało na sukcesie. Będąc osobą niezwykle skromną,
zawsze mówił, że kręci filmy dla samego ich kręcenia, natomiast
siebie określał mianem rzemieślnika ("Jestem
rzemieślnikiem. Rzemieślnikiem romantycznym, z tego ginącego
gatunku. Robię filmy tak jak krzesła. Czasami robię te krzesła w
ramach wyzwania. Przeciwko Amerykanom na przykład. Oni ze swoimi
hitami, ja z moim czarodziejskim pierdoleniem. Co do kwestii
estetycznych, to jak oglądam te moje wymiociny...W moich filmach są
kwestie w stylu "Jestem psychicznie niedysponowany").
Bava
zyskiwał
sympatię producentów ponieważ
był
szybki, tani, a przy tym niezwykle skuteczny. Opanował do perfekcji
posługiwanie się makietami, rysunkami na szkle, złudzeniami
optycznymi, i tak dalej. Uwielbiał także improwizować,
kręcić sceny w "beznadziejnych sytuacjach". Jego
przyjaciel, reżyser Ricardo Freda stwierdził, że nie było
problemu technicznego, z którym Bava by sobie nie poradził.
Był
on także osobą bardzo nieśmiałą jeśli chodzi o pracę z
aktorami. Barbara Steele w jednym z wywiadów powiedziała, że Bava
zachowywał się jak XIX-wieczny dżentelmen. Każdy pracujący z nim
aktor był jednak
zdany
tylko i wyłącznie na siebie, bowiem ten nigdy nie potrafił
instruować swoich „podopiecznych”.
"Wszystkie
moje filmy są rodzajem podróży, swoistą inicjacją. Bez względu
na środowisko w jakim żyją ich bohaterowie. Ludzkie życie ma
tylko jeden możliwy cel. Więc śmierć to jedyny problem, na którym
warto się skupić... bicze, maski, noże pozwalają mi grać z ideą
śmierci, przekazywać jej smak, zapach. Postrzegamy życie po
śmierci jako nadzieję, na zasadzie "nigdy nic nie wiadomo"
i tylko ta niepewność sprawia, że nadal żyjemy i nie wieszamy się
na najbliższym drzewie. W moich filmach nie ma żadnych potworów,
tylko wypaczone umysły bohaterów, którzy balansują na granicy
choroby umysłowej, oddają się abberacjom seksualnym..."
"Moje
filmy po prostu odzwierciedlają ogólną ewolucję: ucieczkę z
technokratycznego społeczeństwa opartego na postępie naukowym w
stronę nadnaturalności, ucieczkę, która jest przyczyną
wszystkich urojeń."
Mario
Bava to dziś postać kultowa, o olbrzymich zasługach dla kina i
równie rozległej filmografii. Przez wiele lat trudno było ustalić
każdy film, przy którym pracował. Udało się to dopiero Timowi
Lucasowi, który przez 32 lata zbierał informacje na temat włoskiego
reżysera. W końcu opublikował je w książce "All colors of
the dark" i to właśnie ta książka była moją główną
pomocą podczas pracy nad tym artykułem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz