sobota, 17 września 2016

Powrót muchy (1959) reż. Edward Bernds


Czy jest tu ktoś, kto pamięta moją recenzję "Muchy" Kurta Neumanna? To był, przynajmniej na swoje czasy, bardzo mocny i szokujący film. Dziś nieco się postarzał, ale nadal uważam go, mimo wszystko, za wartościowego przedstawiciela kina grozy. I jak się domyślacie - swego czasu był hitem, wobec czego logicznym było przygotowanie sequela przez wytwórnię.
Ten nadszedł rok później...


Akcja "Powrotu muchy" dzieje się 15 lat po wydarzeniach z filmu Neumanna.
Bohaterem jest Philippe Delambre, syn Andre. Poznaje prawdę o śmierci ojca i postanawia kontynuować jego dzieło. Wraz ze wspólnikiem i na przekór dobrym radom wujka Francois odbudowuje maszynę do teleportacji. Nie wie jednak, że jego wspólnik chce mu ową maszynę podpieprzyć i opchnąć... na czarnym rynku, I guess.

Już po samym rysie fabularnym widać, że "oryginalny horror" zniknął na dobre. Właściwie, to "Powrót..." jest pozbawiony absolutnie wszystkiego, co czyniło oryginał tak interesującym.

Przede wszystkim, nie ma bohatera. Philippe jest pozbawionym osobowości, mdłym bucem, a co za tym idzie - całą tę historię ma się w dupie.

Wiecie, to nie jest tak, że potrzeba wielce oryginalnej fabuły, żeby utrzymać widza przed ekranem. Gdy ma się do dyspozycji ciekawego, sympatycznego bohatera, to widz będzie chciał jego losy poznawać, jak sztampowe i głupie by nie były.

"Powrót muchy" w dużej mierze opiera się na tym, że Philippe odkrywa fakty, które my już znamy, kłóci się z wujkiem i gotów jest doprowadzić rodzinną firmę do ruiny, byleby swoją maszynkę do teleportacji skończyć.

Nic nowego w temacie powiedziane nie zostało. Czeka nas za to recykling tych samych pomysłów, wykonanych stokroć gorzej. Braki w budżecie widoczne są zarówno w efektach specjalnych, które względem oryginału zrobiły absurdalny krok do tyłu, jak i w braku kolorowych zdjęć.
Najlepszym podsumowaniem niech będzie charakteryzacja człowieka-muchy ze swoją wielką głową.


Ale, gdybyście jeszcze mieli wątpliwości, że jest to film wymuszony i zrobiony bez pomysłu i polotu, zostaje cały akt trzeci wraz z zakończeniem. Wtedy to bowiem... powraca człowiek-mucha. I co robi? Wychodzi, odnajduje ludzi, którzy zrobili go w ciula, zabija ich, wraca, mamy ostatnią teleportację i happy-end... a wszystko to przebiega kompletnie bez emocji, czy jakiegokolwiek napięcia. Poważnie. To najbardziej jałowe zakończenie jakie widziałem. Pustka emocjonalna.

Są tylko dwa dobre elementy tego "widowiska" - Vincent Price powraca i jest świetny, nawet jeśli nie odgrywa praktycznie żadnej roli w fabule, a czarno-białe zdjęcia mimo wszystko dodają klimatu i wyglądają ślicznie.

"Powrót muchy" można by rozważać w kategorii 'tak złe, że aż dobre', bo ma na to wszelkie zadatki. Głupią intrygę, beznadzieją charakteryzację, wylewające się z ekranu hektolitry campu... ale jest skurwysyńsko nudny i prędzej zaśniecie niż chociaż raz się uśmiechniecie.
Nie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz