czwartek, 15 września 2016

Mroczny Rycerz Powstaje (2015) reż. Christopher Nolan


Gdy jakaś seria filmów ma mieć swój punkt kulminacyjny, oczekiwania zawsze są ogromne. Czasem jednak filmowcy albo nie są w stanie im sprostać, albo spoczywają na laurach... albo po drodze spotykają różne inne przeszkody. Jest coś takiego jak "Klątwa trzeciej części", kiedy to ostatnia część filmowej trylogii jest zawsze tą najsłabszą. Przykłady można by mnożyć - "Terminator 3", "Matrix: Rewolucje", "RoboCop 3", nawet "Powrót Jedi" pewnym osobom się nie podobał.

Na "Mroczny Rycerz Powstaje" wszyscy nie mogli się doczekać. Oczekiwano kolejnego przełomowego dzieła. Film ujrzał światło dzienne i publika od razu została podzielona.

Akcja dzieje się osiem lat po finale poprzednika. Wayne zamyka się w swojej posiadłości i nie utrzymuje kontaktów z nikim. Z letargu wyrywa go Bane, najemnik, który kiedyś należał do Ligi Cieni. Jego planem jest, oczywiście, zniszczenie Gotham.

Scenariusz do "Mroczny Rycerz Powstaje" jest pełen dziur i absurdów, a intryga ustąpiła miejsca efekciarstwu.
Bane jest świetnym złoczyńcą. Kiczowatym, ale wiarygodnym dzięki charyzmie Toma Hardy'ego. Nolan po raz kolejny dokonuje wiernej adaptacji postaci, która niegdyś została mocno skrzywdzona w filmie "Batman i Robin".
Uwielbiam jego głos, mimo iż często jego maska skutecznie uniemożliwia zrozumienie tego co mówi.

Plan Bane'a w pewnym stopniu inspirowany był komiksem "Kightfall", do którego zresztą film nawiązuje kilkukrotnie. Niestety jest on kontynuacją bezsensownego planu Ra's Al Ghula z "Batman - Początek". Bane chce zniszcyzć Gotham, bo porządek w nim został zaprowadzony przez kłamstwo.
Może i tak, ale miasto wychodziło na prostą, nie widzieliśmy by działo się źle, więc... ponownie, nie łapię tego.

Są jeszcze inne głupoty, jak na przykład zasięg kanałów, w których Bane się ukrywa. Sięgają one pod samą zbrojownię Wayne'a. Wygodnie. Albo zabetonowane w całym mieście ładunki wybuchowe. Jestem cholernie ciekaw, jak Bane zabetonował je pod trawnikiem cholernego stadionu.
Odnośnie tego więzienia pod ziemią, nie powiem nic bo mi ono zwyczajnie nie przeszkadzało. Mówimy w końcu o adaptacji komiksu, zresztą na tym etapie Nolan już przestał udawać, że robi "realistyczną" i głęboką opowieść o człowieku-nietoperzu.


Ok, scenariusz w dużej mierze leży, ale to nie znaczy, że nie angażuje. Finałowa konfrontacja, walka w mieście - przy tym wszystkim miałem ciarki na plecach i nie mogłem się oderwać od ekranu ani na minutę.
Klimat jest zupełnie inny. "Mroczny Rycerz Powstaje" pod względem tonu jest o wiele lżejszy niż dwa poprzednie filmy. Jeśli przy pierwszych dwóch odsłonach trylogii ktoś miał wątpliwości, trzecią już bez wahania zaliczy do kategorii "komiksowe".

Podoba mi się to, że Batman z filmu na film udoskonalał swoją zbroję. Tutaj wreszcie wygląda jak strój Batmana.
O wiele ważniejszy w tej historii jest jednak Bruce Wayne. Tym razem nie został tak bardzo zmarginalizowany, a wątek jego psychicznego wykończenia został wyeksploatowany do końca. Jest bohaterem we własnym filmie.

Najwięcej wątpliwości wzbudzała Anne Hathaway, która ostatecznie okazała się być lepsza niż każdy zakładał. No i też wygląda niczego sobie.


"Mroczny Rycerz Powstaje" jest filmem nierównym.
Z jednej strony to efektowna adaptacja komiksu i dobra rozrywka, z drugiej strony dziurawa historia, która pod każdym względem odstaje od dwóch poprzednich odsłon trylogii.
To dobry film, ale po "Mrocznym Rycerzu" spore rozczarowanie.
Albo Nolan spoczął na laurach, albo chciał eksperymentować, albo po prostu nie wytrzymał presji. Tak, czy inaczej, jest za co ten film lubić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz