wtorek, 13 września 2016

Miasto żywej śmierci (1980) reż. Lucio Fulci


"Miasto żywej śmierci" jest pierwszą częścią "Trylogii Bram Piekieł" i moim pierwszym filmem Lucio Fulciego. Wydaje mi się, że Ojciec Chrzestny Gore starał się zrobić swoją odpowiedź na "Trzy Matki Argentego".
Obie trylogie cechuje oniryczna atmosfera, tajemnicze, pokręcone i pełne niedomówień fabuły i mnóstwo krwi.

"Miasto..." z całej trylogii jest najmniej ulubioną częścią wszystkich. Moim zdaniem to całkiem dobry film.

W mieście Dunwich, pewien ksiądz wiesza się i tym sposobem otwiera bramę piekła. Zaczyna robić się bałagan bo duchy/zombie zaczynają mordować wszystkich dookoła. Posprzątać to musi medium, psycholog, jego pacjentka i dziennikarz.

Niewiele zostaje nam tu wyjaśnione. Fabuła ma w sobie też nutkę absurdu... i skłamałbym mówiąc, że mi się to nie podoba. bez wątpienia to właśnie to nadaje "Miastu..." jego wyjątkowego uroku.
Oczywiście ta fabułka jest tylko pretekstem i otoczką dla parady szokujących obrzydliwości okrytej płaszczykiem atmosfery sennego koszmaru.
Koszmaru, w który po prostu brniemy, aż coraz więcej rzeczy zaczyna mieć coraz mniej sensu.

Często "Miastu..." zarzuca się nudę. Fakt, tempo jest wolne, ale ja znudzenia nie czułem. Chłonąłem cały klimat i cieszyłem się muzyką Fabio Frizziego, nawet jeśli jest bliźniaczo podobna do soundtracku z "Zombi 2", również Fulciego.

W kwestii gore... widziałem już wiele, ale Fulciemu udało się obrzydzić mnie tak bardzo, że wszystko podeszło mi do gardła... a mając na uwadze filmy, z którymi do tej pory miałem do czynienia, to nie było byle co.

Niektóre efekty specjalne zasługują na uznanie, niektóre biedniejsze nie rażą tak bardzo, bo w jakiś sposób wpasowują się w klimat i konwencję. Charakteryzacja upiorów/zombie/cokolwiek może niezbyt skomplikowana, jest dostatecznie obrzydliwa.


W filmie pojawia się także kilka nawiązań do twórczości H. P. Lovecrafta, na czele z miejscem akcji, czyli miastem Dunwich.

Fulci tym filmem, jak i całą trylogią zresztą, pokazuje całą specyfikę włoskiego kina.
Od kuriozalnych fabułek, przez kiczowate efekty specjalne, drewniane aktorstwo, a kończąc na smakowitym gore i niesamowicie mrocznej atmosferze.
Dla mnie "Miasto..." to niedoceniana perełka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz