sobota, 10 września 2016
Koszmar z ulicy Wiązów (2010) reż. Samuel Bayer
Niedawno napisałem o czymś, co mi się podobało, czas podwinąć rękaw i wsadzić rączkę w gówno po sam łokieć. Remake "Koszmaru z ulicy Wiązów" ssie już od sześciu lat tak samo. Są osoby, które jakoś go tam lubią, ale w kategorii remake'u to najgorsza rzecz, jaka może być. Mam świadomość tego, że moje zarzuty pokrywać się będą z zarzutami miliona innych ludzi... ale skoro już przez ten chłam przebrnąłem, to napiszę o nim kilka słów.
OK, nowego "Koszmaru..." nie należy rozpatrywać w kategorii profanacji, bo nie jest on aż tak zły. To po prostu bardzo zły remake, który wziął oryginalny i dobrze wykorzystany koncept i zamienił go w typowy do bólu slasher.
Dzieciaki są nawiedzane we śnie przez Freddy'ego Kruegera. Przez pierwszą połowę filmu obserwujemy niejaką Kris Fowles (odpowiednik Tiny z oryginału) i za jej pośrednictwem odkrywamy, że rodzice nastolatków coś ukrywają.
W oryginale ten wątek został wpleciony do historii gdzieś na przełomie drugiego i trzeciego aktu. Tutaj pojawia się to od razu, ale ponieważ zupełnie nie znamy bohaterów, nie mieliśmy czasu, żeby ich polubić, cała ta tajemnica nic nikogo nie obchodzi.
Scena śmierci Kris jest wykastrowaną wersją śmierci Tiny. Przede wszystkim - jest bardzo szybka, a przez to mało efektowna. W oryginale było to coś naprawdę groteskowego. W Remake'u jest rzucanie ciałem o ściany, szybko pojawiają się cięcia, jest tylko troszkę krwi... i koniec.
Nie podoba mi się też to, co zrobiono z Nancy Thompson.Wiemy o niej tyle, że jest ładna i lubi malować... i to wszystko. Rooney Mara gra ją kompletnie bez emocji, a scenariusz robi z niej zwykła, pozbawioną charakteru kukłę. Myślę, że porównywanie jej do Nancy z filmu Cravena nie ma nawet sensu.
A Freddy?
Freddy Krueger pozostał niezmieniony. To ten sam Freddy, którego każdy zna z pierwszych trzech części oryginalnego "Koszmaru...", tylko, że w wykonaniu Jackie'go Earle'a Haley'a w generowanym komputerowo make-upie (przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie). Wciąż się śmieje, wciąż sypie one-linerami (powtarza takie kwestie jak "How's this for a wet dream", czy "I am your boyfriend now, Nancy).
Z jednej strony Haley radzi sobie zaskakująco dobrze, z drugiej zaś nie mogłem pozbyć się wrażenia, że kazano mu bezwzględnie imitować Roberta Englunda.
Przy okazji Freddy'ego film stara się widza wciągnąć w pewną mała grę. Stara się bowiem zasiać ziarenko niepewności, że może Freddy tak naprawdę nie jest zły, że stał się potworem w wyniku niesprawiedliwego samosądu.
Serio, ktoś liczył, że się na to nabierzemy?
Po pierwsze - facet, który skonstruował sobie rękawicę z nożami na palcach nie jest zbyt dobrym materiałem na postać tragiczną.
Po drugie - to jest szyte tak grubymi nićmi, że... brak słów.
W oryginale Krueger został pojmany przez policję, ale wypuszczony z powodu braku dowodów. Spragnieni sprawiedliwości rodzice postanowili wymierzyć ją sami.
W remake'u rodzice postanawiają zajebać Freddy'ego zaraz po odkryciu jego tajemnicy.
Jest moment, kiedy Freddy mówi dzieciakom, że się mści. Oni z kolei wpadają na pomysł, że może chce im coś pokazać, żeby coś odkryli... taa, i dlatego wyżyna ich po kolei.
Film nie robi nic ciekawego z materiałem źródłowym. Nie modyfikuje go, nie wzbogaca, wręcz upraszcza i pozbawia wszystkich dobrych elementów. Wes Craven operował stroną wizualną, niepokojącą muzyką i dawał nam bohaterkę z krwi i kości. Remake zbiera elementy z całej serii, sypie różnymi nawiązaniami jak z rękawa - Nancy maluje obrazy koszmarów jak Robert Englund w "Nowym Koszmarze" i pracuje jako kelnerka - tak jak Alice z "Władcy snów", jest chłopak, który nazywa się Jesse, bo w "Zemście Freddy'ego" był bohater o tym imieniu, pojawia się scena koszmaru na pogrzebie, i tak dalej. Do tego dochodzą znajome kwestie, albo nawet całe sceny, niestety wszystko to w ramach sztampowego slashera, w którym postacie są jedynie bezbarwnym mięsem armatnim.
Remake "Koszmaru..." to po prostu banał małpujący dobry film. To spłycona wersja oryginału z tragicznym wątkiem, którego finał jest dla każdego oczywistą oczywistością od początku.
Profanacją, grzechem, tyfusem, czy cholerą bym go nie nazwał, bo miał kilka momentów. To po prostu gówniany remake.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz