czwartek, 15 września 2016

Escape from the Bronx / The Bronx Warriors 2 (1983) reż. Enzo G. Castellari


Wooo Hooo! Wracamy do Bronxu! Enzo Castellari musiał znaleźć azyl u jakieś szczodrej wytwórni, bo "Escape from the Bronx", to sequel na sterydach.

Tym razem inna ZUA Korporacja postanawia oczyścić Bronx ze wszystkich mieszkańców, bo w planach jest budowa nowego futurystycznego miasta. Żołnierze pod wodzą kolejnego bezwzględnego najemnika dokonują rzezi.
Ofiarami stają się nawet rodzinę Trasha, który jest teraz zupełnie sam... bo z jego gangiem stało się... coś.
Tak, czy siak cokolwiek się wydarzyło między filmami wzbogaciło Trasha o umiejętności aktorskie oraz rewolwer, który rozpirza latający helikopter jednym strzałem.

Mrukliwy laluś wspólnie ze wszystkimi ocalałymi postanawia porwać prezesa ZUEJ Korporacji, z nadzieją, że to skłoni wojsko do odejścia z Bronxu.

To, że zrobiło się bardziej budżetowo widać od samego początku. Strzelanina goni strzelaninę, trupy padają bezustannie, wszystko wybucha.. a najbardziej zaskakuje fakt, że sceny akcji są solidnie wyreżyserowane. Sama ucieczka z prezesem przez kanały faktycznie trzyma w napięciu. Finałowa bitwa o Bronx, jak na standardy niskobudżetowego kina wygląda niesamowicie.

Poziom aktorstwa polepszył się. Mark Gregory nie jest tu taki drewniany jak poprzednio. Ale nie oznacza to, że koniec z przeszarżowaną grą. Tej jest wciąż sporo i cieszy równie mocno, co przy pierwszym "The Bronx Warriors".


Dialogi nadal są absurdalne i pełne wymuszonych przekleństw... ale jakby w mniejszym stopniu.
Powiedziałbym, że fabuła to sztampa, ale... trudno nie przywołać tutaj pierwszego i trzeciego "Robocopa". Wygląda na to, że klasyki kina zostały natchnione przez śmieciowe włoskie kino!
Wracając - nadal byłem zaangażowany, nadal trzymałem kciuki za wszystkich bohaterów... a zatem nic się w tej materii nie pogorszyło.

"Escape from the Bronx" to... wzorowy sequel. Jest o wiele większy, zachowując dobre rzeczy z poprzednika poprawia jego błędy. Co prawda mniej tu fabuły, a więcej napierdalania się bez opamiętania, ale kiczu i absurdu tutaj nie brakuje.
A zatem - jeśli podobali Ci się "The Bronx Warriors", to "Escape..." jest obowiązkowe.

Przy okazji, Castellari już się w ogóle nie kryje ze swoimi inspiracjami i wywala je w tytule... mimo, że ten ma niewiele ma wspólnego z tym, co się dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz