czwartek, 15 września 2016

Batman - Początek (2005) reż. Christopher Nolan

Ostatnimi czasy wzięło mnie na wybuchowe kino akcji i skoro odświeżyłem sobie już "Martixa" i "Terminatora", to pomyślałem, że odświeżę sobie także Trylogię Mrocznego Rycerza Christophera Nolana. I nie są to co prawda zakurzone filmy, ale przemyślenia drą się w mojej głowie, więc usiadłem i napisałem.

Kiedyś nie lubiłem tej interpretacji Batmana. Doceniłem ją z biegiem czasu, gdy zacząłem interesować się komiksami trochę bardziej.

Pierwszy film trylogii - "Batman - Początek" nie należy jednak do moich ulubieńców. To w moim odczuciu dobry, ale niespójny stylistycznie film.

Rodzice Bruce'a Wayne'a zostają zamordowani przez drobnego złodziejaszka. Gdy chłopak dorasta, odkrywa, że jego rodzinne miasto rządzone jest przez kryminalistów. Postanawia wyruszyć w świat, szkolić się w sztukach walki, by stać się zamaskowanym mścicielem... OK, historię Batmana każdy na pewno zna.

Bruce szkoli się w Lidze Cieni - organizacji, na czele której stoi tajemniczy Ra's Al Ghul. Ich celem jest utrzymywanie ładu na świecie, nawet najokrutniejszymi metodami. Są oni też głównymi antagonistami w filmie i problem z nimi jest taki, że... są hipokrytami. Ich plan nie ma żadnego sensu. No bo goście chcą zrównać Gotham z ziemią, nie biorąc pod uwagę, że są tam dobrzy i niewinni ludzie (co zresztą wypomniane im jest kilka razy). Po drugie, sam Ra's mówi, że najpierw doprowadzili do ekonomicznego upadku miasta, bo "z głodu każdy może zostać złodziejem". Tak więc, sami przyczynili się do tego, że miasto stało się jeszcze bardziej zepsute... nie łapię tego.

Do swojego widowiska Nolan zatrudnił samą aktorską śmietankę i poinstruował ich świetnie... z jednym wyjątkiem, do którego jeszcze dojdziemy.
Liam Neeson, Gary Oldman, Morgan Freeman, uwielbiany przez reżysera Michael Caine... to nie są byle jakie nazwiska i mało, który film superbohaterski jest w stanie pochwalić się taką obsadą.
Christian Bale daje radę jako Bruce Wayne. Oddaje ekscentryczne zachowania tej postaci, a także jej umęczoną duszę.
Jako Batman z kolei... cóż, jego charczenie zdążyli już wyśmiać wszyscy, więc oszczędzą sobie. A to, że Nolan nie zrezygnował z niego w kolejnych filmlach jest dla mnie niepojęte.

Pobocznym złoczyńcą jest Jonathan Crane, czyli Scarecrow, grany przez Cilliana Murphy'ego. Szczerze, wolałbym aby to on był głównym antagonistą - wyszłoby to całości na zdrowie. Bywa lekko, ale uroczo przerysowany, poza tym - to sadystyczny psychiatra, który torturuje wszystkich za pomocą toksyny wywołującej lęki.
Jedyne co rozczarowuje to fakt, że jest go w filmie tak niewiele.


Sceny akcji byłyby przyzwoite gdyby nie fakt, że kamera cholernie się trzęsie uniemożliwiając zobaczenie czegokolwiek.

Na koniec zostawiłem obraną przez Nolana konwencję. Reżyser starał się nieco urealnić postać Batmana, co jest odważnym i interesującym podejściem. W końcu, taka sama odwaga towarzyszyła w 1989 roku Timowi Burtonowi. Problem polega na tym, że Nolan desperacko stara się nam wmówić, że tu chodzi o "coś więcej", że historia Bruce'a Wayne'a mogłaby wydarzyć się naprawdę. I nie będzie niczym odkrywczym, gdy powiem, że to się nie udaje. Operując przeniesionymi kreska w kreskę motywami z kart komiksu (toksyna strachu chociażby) nie da się wykreować realistycznego świata. Tak samo gadżety Batmana są bardzo komiksowe. Mogę zrozumieć, że Batmobil wygląda jak czołg - Bruce Wayne przygotowując się do swojej krucjaty kompletował arsenał z tego, co było pod ręką.
Nie mogę zrozumieć jednak ekstremalnie kiczowatego złoczyńcy z planem, który - jak już wspomniałem - nie ma grama sensu i jest całkowitym zaprzeczeniem ideologii, którą się ów złoczyńca kieruje.

Wizualnie "Batman - Początek" wydaje się miszmaszem kilku oderwanych od siebie filmów.
Dzielnice Gotham wyglądają jak brudna mieścina rodem z kina noir lat 50tych, podczas gdy Batman szybuje po czyściutkich wieżowcach. Podobnie jest z pierwszym aktem filmu, gdzie klasztor w górach wygląda jak coś wyjęte z filmu fantasy / sztuk walki.

W ogólnym rozrachunku "Batman - Początek" jest o wiele mniej realistyczny, a bardziej komiksowy niż wszyscy go malowali. Jest też filmem niekonsekwentnym w swojej stylistyce i anachronicznym (?).
W kontekście samej postaci Bruce'a Wayne'a to bardzo dobre origin story, pod wieloma względami wierne materiałowi źródłowemu. Niemniej jednak całościowo jako film ustępuje miejsca zarówno filmom Burtona jak i swojemu sequelowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz