wtorek, 13 września 2016

Dom przy cmentarzu (1981) reż. Lucio Fulci


Do ostatniej odsłony "Trylogii Bram Piekieł" musiałem się dość długo przekonywać. Na początku była dla mnie ogromnym rozczarowaniem, dziś jest chyba moją ulubioną częścią.

Prof. Norman Boyle dostaje zadanie kontynuowała badań swojego przyjaciela, profesora Petersona. Peterson zmaltretował swoją kochankę, po czym popełnił samobójstwo.
Teraz Boyle wprowadza się z rodziną do starego domu, przy cmentarzu (oczywiście), w którym przedtem rezydował denat.
Bohater będzie odkrywał iście Lovecrawtowską tajemnicę, podczas gdy jego rodzina będzie zmagać się z dziejącymi się w domu dziwnymi rzeczami.

Pierwszym pytaniem, które się nasuwa jest - gdzie w tym wszystkim jest Brama Piekieł?
A no... nie ma! Nic takiego nie jest tu wspomniane. Fulci nakręcił "Dom..." jakieś 3 miesiące po "The Beyond" i zgaduję, że został on dołączony do trylogii w ostatniej chwili.

"Dom..." różni się od swoich poprzedników pod względem atmosfery. Bardziej koncentruje się na tajemnicy, choć dorzuca kilka niejasnych i pokręconych rzeczy po drodze.
Nie ma tu bezpośrednich nawiązań do Lovecrafta, więcej tu charakterystycznych dla niego motywów - Bohater kontynuuje tajemnicze śledztwo po swoim przyjacielu i odkrywa należący do niego dziennik w formie audio. Ów przyjaciel z kolei postradał zmysły.


Senny koszmar budowany jest tutaj przez niedomówienia i różne absurdalne sceny... może nawet zbyt absurdalne.
Nie rozumiem jak można utknąć w uchylonych drzwiach, ani jak można dźgać nietoperza nożem, zamiast po prostu odrzucić go od siebie. Tego jest więcej i najabrdziej daje się we znaki w finałowej scenie, gdzie napięcie zwyczajnie zaczyna umykać.

Za muzykę odpowiedzialny był Walter Rizzati i zaserwował on mroczny, ale i dość depresyjny soundtrack. Na pewno nie zostaje on w tyle za kompozycjami Frizziego z poprzednich filmów.

Morderstwa nie są tu tak bardzo obrzydliwe. Większy nacisk położono tutaj na brutalność.

Końcówka jest dla mnie kompletnie niezrozumiała, ale na tyle niepokojąca, że jestem w stanie ją docenić.

Drażnił mnie syn państwa Boyle. Był... wkurwiający. Głównie dlatego, że potrafił być głupi jak but, a jego ciągłe wrzaski wystawiały mój słuch na na próbę.

"Dom przy cmentarzu" to interesujący film, który niestety jakościowo odstaje od reszty trylogii. Broni się swoim klimatem, a nawet tajemnicą, ale przez naciągane do bólu i głupie sceny nie wybija się ponad pewien poziom.
To solidna, nawet oryginalna historia o nawiedzonym domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz