środa, 28 września 2016
Człowiek słoń (1980) reż. David Lynch
Obejrzałem ten film pierwszy raz i byłem pod wrażeniem... ale tylko tyle. Drugi i trzeci seans faktycznie mnie zabolały. Nie zdarza mi się płakać na filmach. Przy tym, jak najbardziej i wcale się tego nie wstydzę. To proste, a jednak niezwykle druzgoczące dzieło Lyncha byłoby w stanie skruszyć nawet marmurową ścianę.
"Człowiek słoń" bazuje na prawdziwej historii potwornie zdeformowanego Josepha Merricka (w filmie nosi on imię John), który zostaje odnaleziony przez doktora Fredericka Trevesa i uwolniony od niewolniczej pracy jako cyrkowa atrakcja.
Zacznijmy od strony wizualnej. Lynch po swoim debiucie pozostaje przy czerni i bieli. Sekwencja rozpoczynająca film, czy późniejszy sen Johna przywodzą na myśl "Głowę do wycierania". Do tego dochodzi cała masa nieartykułowanych dźwięków, szumów, trzasków, i tak dalej.
Za zdjęcia odpowiedzialna była legenda horrorów Amicusa - Freddie Francis. Filmy tego pana charakteryzowały się pięknymi, klimatycznymi zdjęciami i w "Człowieku Słoniu" nie jest inaczej. To bardzo gotycki film.
Porusza on jednak tak bardzo ponieważ w nim zawarte jest wszystko. Wykorzystanie nieszczęścia drugiego człowieka, uprzedmiotowienie, wyśmiewanie, nietolerancja, strach, niezrozumienie i skutki wszystkich wymienionych. Według mnie zależy to też od tego w jakim stopniu identyfikujecie się z Johnem Merrickiem. Dla mnie był to bardzo osobisty film.
O sile "Człowieka słonia" stanowi także to, że to mógłby być każdy z nas. Człowiekiem słoniem może być człowiek chory, ekscentryczny, homoseksualista, ktoś kto w jakikolwiek sposób odstaje od normy. Możecie pomyśleć, że to stronnicze i przejaskrawione. Stronnicze, może i tak, ale nie przejaskrawione... przynajmniej tak mi się wydaje.
Podobna sprawa tyczy się reszty bohaterów. Bytes, opiekun Merricka to niezrównoważony psychicznie pijak. Nie widzimy w nim pozytywnych cech, ale z drugiej strony jest on biedakiem, który desperacko potrzebuje pieniędzy, w dodatku wyniszczonym przez nałóg alkoholowy.
Dr. Treves w pewnym stopniu jest jego przeciwieństwem. Pomaga Johnowi, jednak później, gdy Johna zaczynają odwiedzać coraz to nowi ludzie, można zadać sobie pytanie, czy historia nie zatoczyła koła? Czy dobry doktor nie robi przypadkiem tego samego co Bytes?
Aktorzy spisali się świetnie. Wszyscy wypadli naturalnie, ale to właśnie Freddy Jones jako Bytes był, według mnie, najbardziej przekonujący.
Anthony Hopkins jakby dystansował się od swojej roli. Oglądając go, oglądałem aktora, a nie bohatera.
W "Człowieku słoniu" oglądamy godność człowieka, która jest naruszana na wszystkie sposoby. Nikt jej nie szanuje, wręcz ludzie sami zachowują się jak zwierzęta. To jest coś, z czym rasa ludzka zmaga się od zawsze i będzie się zawsze zmagać. Człowiek nie jest człowiekiem w oczach drugiego człowieka.
Lynch rezygnuje z surrealizmu i psychodeli (choć nie całkowicie) i w rezultacie tworzy piorunujący, gorzki i emocjonalny film. Uwierzcie mi, to szczerze boli... zwłaszcza, że ktoś taki istniał naprawdę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz