
Duane Bradley zatrzymuje się w obskurnym hotelu w Nowym Yorku i płaci za nocleg budżetem filmu. W swoich rękach niesie pokaźny koszyk z ciekawą zawartością. Jest ona brzydka, groźna i żądna zemsty.

Główną wadą "Basket Case" jest niestety jego tandetność. Charakteryzacja jeszcze daje radę, ale sceny gore, czy wykorzystana w kilku miejscach animacja poklatkowa wygląda strasznie tanio.
Z aktorów wszyscy grali w przerysowany, czasem podchodzący pod głupkowatość sposób. Jedynie Van Hentenryck balansował gdzieś między szarżowaniem, a grą " w porządku".
Ale, trzeba oddać sprawiedliwość - przedstawiona w filmie historia jest całkiem ciekawa - szalona i groteskowa. Relacje między Duanem a jego zdeformowanym bratem jest powaloną psychodramą, połączoną z absurdalnym body-horrorem i topornym wątkiem romansowym.
Film posiada wszystko, co urocze w kinie klasy B z lat 80tych i, mimo swojego archaizmu w solidny sposób buduje suspens i napięcie.
Muzyka Gusa Russo jest jednym z tych bardziej klimatycznych soundtracków jakie słyszałem.
Sam design potworka mimo swojego kiczowatego wykonania jest surrealistyczny... może niekoniecznie już straszny, ale uroczy na pewno.

Balansuje na granicy bycia dobrym i tak złym, że aż zabawnym.
Psychologia w filmie, mimo nierównej gry aktorskiej, przez większość czasu wypada bardzo wiarygodnie... bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
To w gruncie rzeczy całkiem depresyjna historia, choć znalazło się miejsce dla odrobiny czarnego humoru.
Później Henenlotter nakręcił jeszcze 2 sequele, które miały swoje momenty, ale nie miały już tego klimatu. Szły o wiele bardziej w kierunku absurdalnej komedii i niestety strasznej nudy... dlatego też nie warto sobie nimi zawracać głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz