niedziela, 28 sierpnia 2016

Zagłada domu Usherów (1960) reż. Roger Corman

Ach, Roger Corman! Wielu zna go jako twórcę B-klasowych śmieci, jednakże jego zasługi dla kinematografii są niezrównane. To właśnie w jego filmach pierwsze kroki stawiał Jack Nicholson i James Cameron i to u jego boku Francis Coppola zaliczył swój reżyserski debiut. Pojawiali się u niego także kompozytorzy muzyki filmowej, którzy w późniejszych latach odbierali Oscary.
Choć dziś Corman ma on na swoim koncie olbrzymią liczbę śmieci, tak swoimi adaptacjami Edgara Allana Poe pokazał, że nawet z małym budżetem, w ciągu tygodnia (albo mniej) można nakręcić piękne, gotyckie i nastrojowe kino grozy.

Pierwszym filmem z serii Poe był "The House of Usher". Na wstępe należy zaznaczyć, że jest to luźna adaptacja "Zagłady domu Usherów".
Główny bohater - Philip Winthrop przybywa do starego domu Usherów z zamiarem wzięcia ślubu z Madeline Usher. Jej brat, Roderick (w tej roli Vincent Price) jest temu przeciwny. Twierdzi on, że dom oraz cały ród Usherów jest przeklęty przez grzechy jego przodków. To prowadzi do swego rodzaju psychologicznego pojedynku pomiędzy Whintropem, a Roderickiem.

Można pokręcić nosem, że w opowiadaniu jest zupełnie inaczej... tylko po co?
O ile cała fabuła została zmieniona, tak reżyserowi udało się oddać jego klimat. Mroczna, pesymistyczna atmosfera z szczyptą obłędu bije z ekranu niemal od pierwszej sceny. Największym atutem całości jest to, że nie wiemy czy to, co się dzieje jest skutkiem zbiegów okoliczności, sprawką upiorów, a może tylko paranoją jednego człowieka.

Jeśli chodzi o scenografię i kostiumy to film wygląda powalająco, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę jak niskim budżetem Corman dysponował i jak krótki był okres zdjęciowy (Raptem 2 tygodnie). Oczywiście wszystko to budowane w studiu plany, a plenery powstały za sprawą licznych sztuczek montażowych.

Aktorów w filmie było tylko czterech i wszyscy spisali się znakomicie, ale i tak zostali przyćmieni przez Vincenta Price'a. Jego Roderick Usher to postać przepełniona pesymizmem, zaślepiona swoją obsesją i bezwzględna w swoim działaniu. Mark Damon to dobry aktor, ale jego postać wydawała mi się nieco bezbarwna.

I można także pokręcić nosem na wymuszony wątek romansowy, ale takie dobrze się w latach 60-tych w gotyckich horrorach sprzedawały.

Mimo wszelkich zmian względem pierwowzoru, w mojej opinii, film nic nie traci. To nastrojowe, gotyckie kino grozy zrobione z szacunkiem dla materiału źródłowego. Trzeba mieć także na uwadze, że to produkt swoich czasów i wszystkie zmiany były poczynione właśnie pod tym kątem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz