Opowiem wam historię pewnego paździerza. Filmu starającego się wmówić, że jest czymś więcej, podczas gdy jedynym, co ma do zaoferowania jest ciąg absurdów i komiczne aktorstwo.
Na "Babadooka" trafiłem przypadkowo i od początku wiedziałem, że będę mieć do czynienia z czymś okropnym. Plakat filmu obiecywał coś, co miało być "jak horrory Romana Polańskiego". Znam i szanuję "Apartamentową Trylogię". Pomyślałem wówczas, że film ceni siebie naprawdę wysoko, skoro porównuje się właśnie do niej.
Jako, że ciekawość pierwszym stopniem do piekła - myślałem, że będzie źle, wyszło jeszcze gorzej.
Mąż Amelii zginął kilka lat temu (wybaczcie, nie pamiętam) w wypadku samochodowym. Jej syn, Samuel, ma dość specyficzną obsesję - chce chronić swoja mamę przed potworami. W tym celu buduje różne niebezpieczne maszyny jak kusza czy katapulta, którą nosi na plecach.
Amelia zmaga się ze stratą męża od kilku ładnych lat, a oglądając ją, widziałem osobę, która jest świeżo po stracie. Co więcej, jej syn swojej obsesji dostaje akurat wtedy, kiedy film się rozpoczyna - czyli kilka lat po fakcie.
Kobieta ma jeszcze grupę przyjaciół i żadna z tych osób przez te wszystkie lata nie namówiła jej na pójście na terapię. Jest jeszcze kolega z pracy Amelii, który na nią leci... i ten wątek dałby jakieś możliwości do stworzenia ciekawego rozwoju postaci, ale zostaje wyrzucony tak szybko, jak się pojawia. Mało tego, nie rozumiem, czemu przełożeni bohaterki nie kazali jej udać się na terapię. Czy pielęgniarka z problemami emocjonalnymi nie stanowi zagrożenia? Rozumiem, że ten ośrodek tonie w długach, ale myślę, że jeden pracownik na urlopie nie byłby taką dużą stratą. Ale jedźmy dalej.
Amelia jest najgorszym i najgłupszym rodzicem na świecie. Widzi ,co dzieje się z jej synem. Ten dostaje ataków, krzyczy, tworzy te nieszczęsne machiny wojenne, a ona nie robi z tym absolutnie niczego. Gdy dyrekcja szkoły mówi jej, że chłopak potrzebuje pomocy, ta strzela focha i zabiera go stamtąd. Jest scena, w której Samuel wchodzi na szczyt huśtawki, a ona rozmawia z przyjaciółką, praktycznie patrzy się w jego kierunku i reakcji brak. Nie bierze chłopaka do lekarza, dopóki ten nie spowodował prawie wypadku samochodowego. Rodzic miesiąca! Depresja nie powoduje, że jest się głupim i ślepym nie.
Przyznaję, że pomysł potwora z książeczki dla dzieci jest w jakiś sposób interesujący. Wygląd Babadooka został zainspirowany niemymi klasykami niemieckiego ekspresjonizmu. Miał on być ucieleśnieniem całego bagażu emocjonalnego Amelii. Miał być ucieleśnieniem jej depresji i przez większość czasu się to sprawdza... aż dochodzimy do finałowych scen i okazuje się, że Babadook faktycznie jest jakimś złym duchem, który rozwala dom, rzuca wszystkim o ściany, można go wyrzygać ze swojego ciała w postaci atramentu i wydaje z siebie ryk Godzilli. Nie żartuję, to jest ten sam efekt dźwiękowy.
Film nie ma jakiejkolwiek wiarygodności, wręcz sam gryzie się po tyłku.
Otóż, z powodu nieobecności syna w szkole do domu Amelii przychodzą pracownicy opieki społecznej. Gdy wchodzą, widzą, że matce odbiła kompletnie szajba, dom jest zaniedbany, syn tak samo majaczy bez sensu. Co robią z tym wszystkim? A no, wychodzą i nie wracają.
Aktorstwo...
Essie Davis na początku jest całkiem okej. Gra bezboleśnie. Niestety, pani reżyser wyszła z założenia, że im więcej karykaturalnych zachowań bohaterów nam pokaże, tym będzie lepiej. I gdy przychodzi trzeci akt, Davis zaczyna tak szarżować, że siedzący obok mnie ludzie w kinie zaczęli się głośno śmiać. Nie pomaga to, że podczas gdy ta robi maksymalnie głupie miny, dostaje zbliżenia na twarz. Noah Wiseman jako mały Samuel jest zwyczajnie irytujący. Ciężko powiedzieć mi coś więcej. Niemal każda scena z nim jest udręką, zwłaszcza gdy przychodzi mu się wydzierać.
"Babadook" miał być filmem psychologicznym z elementami baśni dla dorosłych. Ma ciekawy pomysł, szaro-bury, melancholijny klimat, ale wszystko zostaje położone przez brak subtelności i idiotyczne zachowanie bohaterów. W filmie psychologicznym w centrum jest bohater i jeśli on jest do dupy, cała reszta też będzie.
Od początku jesteśmy raczeni głupotami i z czasem ich ilość się powiększa. Ludzie w kinie wyśmiali finałowe sceny. Ja natomiast patrzyłem na nie z konsternacją pytając siebie w myślach - "Czy oni tak na serio?".
Najbardziej przeraża mnie fakt, że wiele osób okrzyknęło ten film jednym z najlepszych horrorów ostatnich lat. Sam William Friedkin uznał ten film za świetny.
Dlaczego?
Nie wiem.
Jeżeli jednak chcecie obejrzeć dobry film o podobnym koncepcie - zobaczcie "Nowy Koszmar Wesa Cravena". Tamten film również zaczyna się jak film psychologiczny, z tą różnicą, że chore jest dziecko, a nie matka. I oboje w końcu stają do walki z nadnaturalnym bytem, a wszystko w ramach wariacji na temat "Jasia i Małgosi"... i z Freddym Kruegerem.
"Babadook" to po prostu zmarnotrawiony potencjał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz