W tym miesiącu mówiłem co nieco o różnym filmowym gównie, więc na sam koniec pomówmy sobie chociaż o gównie, które jest zabawne.
O "Skullduggery" pewnie nigdy nie słyszeliście, a jeśli już to prawdopodobnie z tego samego źródła, co ja. Noah Antwiler zrecenzował ów film w ramach The Spoony Experiment.
Historia zaczyna się w Anglii roku 1382. Pewien Zły Czarnoksiężnik miał układ z pewnym randomowym gościem. Gość swojej części umowy musiał nie dotrzymać i zostaje zabity zatrutym jabłkiem i spinką do włosów. Na tym się jednak nie kończy. Czarnoksiężnik roszczy sobie prawo do dusz potomków owego bezimiennego koleżki.
Później akcja przenosi się do U.S.A., do miasteczka Trottelville, roku 1982. Tam poznajemy Adama, potomka randomowego gościa. Razem ze swoimi przyjaciółmi pracuje w wypożyczalni kostiumów, gdzie urządzają sobie także sesje w Dungeons & Dragons.
Gra ma na chłopaka dziwny wpływ. Adam zaczyna mieć halucynacje, słyszy głosy w swojej głowie, miewa wizje wspomnień swojego zabitego przodka i za sprawą tego wszystkiego zaczyna zabijać przypadkowe osoby.
Nie wiem, kim u diabła jest Ota Richter (stawiam, że kosmitą, ewentualnie Tommym Wiseau), ale jego "wiekopomne dzieło" sprawi, że przez długi, długi czas będziecie się zastanawiać, czy to już geniusz, czy jeszcze szaleństwo?
Może Richter inspirował się włoskimi horrorami? Nie wiem. Tak, czy inaczej "Skullduggery" jest jak podróż do czyjeś chorej wyobraźni, albo odkrycie alternatywnego wszechświata...
Choć szkielet (schemat) fabuły nie jest specjalnie skomplikowany - kolesiowi odbija i rusza dokonywać rzezi - to jednak nie mamy do czynienia ze slasherem. Ów schemat za to jest ubrany w absurdy daleko wykraczające poza wyobraźnię zdrowego psychicznie człowieka. Fabuła bowiem nie ma zbyt wiele sensu na początku i nieprzerwanie go zatraca.
Ale to i tak nic, bowiem najbardziej rozbrajają rzeczy, które przemykają na drugim planie, albo w tle. Rzeczy, które nie mają wpływu na fabułę, a jedynie krążą wokół niej.
Filmweb i IMDB klasyfikują "Skullduggery" zarówno jako horror jak i komedię. Ja jednak... sam do cholery nie wiem.
Bo z jednej strony film przez długi czas traktuje siebie całkiem serio. Z drugiej strony pojawiają się rzeczy tak kuriozalnie dziwne i znikąd, że niemożliwym jest, aby były robione na poważnie. Z trzeciej strony, to wszystko jest zbyt precyzyjne, by było robione tylko dla jaj.
Technicznie film wypada różnie, choć w gruncie rzeczy tanio. Krwi nie ma prawie wcale. Z kolei montaż jest w jednej scenie wykorzystywany przez tajemniczego magika to wykonania magicznych sztuczek.
Niektóre zdjęcia są całkiem ładne, ale oświetlenie niektórych planów bardzo utrudnia zobaczenie tego, co się dzieje na ekranie.
Soundtrack jest funkowy i długo będzie Wam siedzieć w głowach, zapewniam Was.
Aktorstwo jest śladowe.
"Skullduggery" powinno być znane o wiele szerzej. Czegoś tak wykrzywionego nie zobaczycie nigdzie indziej. Ja sam, pomimo mojej całkowitej konsternacji śmiałem się wielokrotnie. To film, który śmiało można postawić obok "The Room", "Trolla 2" "Yora" i innych filmów tak złych, że aż dobrych.
Zresztą - wyzywam Was! Spróbujcie sami przebrnąć przez ten... film. Specjalnie używałem samych ogólników i nie popierałem tego, co napisałem przykładami, bo nie chcę Wam zepsuć zabawy. Zaufajcie mym słowom i dajcie swoim szczękom wypaść na podłogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz