środa, 31 sierpnia 2016

Mucha (1958) reż. Kurt Neumann


Wiele osób na pewno zna historię naukowca, który wynajduje urządzenie do teleportacji i przez przypadek krzyżuje się z muchą. Każdy od razu pomyśli o dziele Davida Cronenberga, ale nie każdy wie, że kiedyś inna "Mucha" straszyła uczęszczających do kin. Podobnie jak później remake, był to odważny i szokujący film, ale teraz niestety ostro się postarzał.

Zaczynamy od tajemniczego morderstwa. I to z impetem, bo pani Delambre miażdży głowę swojego męża prasą hydrauliczną. Zawiązuje się wątek kryminalny, w którym sam Vincent Price będzie dociekał jak do owej sceny doszło.

Jak na koniec lat 50-tych jest to naprawdę ciężki film. Z perspektywy współczesnego widza już tak nie szokuje, ale pozostaje obrazem ponurym i ciekawie budującym suspens. Naukowiec Andre Delambre na początku jest bardzo pozytywną, budzącą sympatię postacią, która później staje się całkowicie tragiczną. Niemal do samego końca ukrywa opłakane skutki swojego eksperymentu.


David Hedison to dobry aktor, Vincent Price... to do cholery Vincent Price!
Z kolei Patricia Owens jako Helen Delambre sprawiała mi ból, choć sam nie wiem czy więcej w tym jej winy, czy scenariusza. Była wkurzającą, głupią babą. Działało mi na nerwy jej ciągłe gadanie jak to boi się postępu i całe to pieprzenie o zabawie w Boga.

Kolejną rzeczą, która mnie gryzła była maszyna do teleportacji. Jak ona do licha działa?  Facet krzyżuje się z muchą podczas wspólnej teleportacji, ale zrobienie tego samego z kotem i miską jednocześnie nie ma żadnych negatywnych konsekwencji.

Finał, który niegdyś był pewnie piorunujący, dziś dużo stracił. Brakuje mu iskry z powodu bolesnego archaizmu, ale wciąż przykuwa uwagę jako całkiem "ciekawa" scena.

"Mucha" to klasyk, który dobrze się ogląda, mimo iż postarzał się nie najlepiej. Mamy zawiły, ale wciągający scenariusz, ciekawie budowany suspens, dobrych aktorów i ładną oprawę wizualną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz