Są ludzie, którzy nie wiedzą kiedy przestać. Naprawdę zachodzę w głowę, co kogo skłoniło do nakręcenia tego filmu.
Odstęp między "Czarnoksiężnikiem 3" a "dwójką" wyniósł 6 lat, więc powtarzam swoje pytanie - Jaki był tego cel?
Poznajemy Kris Miller. Dziedziczy ona stary dom i wraz z grupką przyjaciół odwiedza owo miejsce. Okazuje się, że Kris jest potomkinią jakiejś czarownicy i ma zostać złożona w ofierze. Tak więc, pojawia się Czarnoksiężnik, tym razem grany przez Bruce'a Payne'a, by tego dokonać.
Jak widać fabuła jest sztampowa do bólu i zajeżdża slasherem na kilometr. Grupa nastolatków, tajemnicze miejsce i morderca, tj. Czarownik.
Zero tu jakiegokolwiek zaskoczenia, mamy same ograne schematy w dodatku zrobione tak mdło jak to tylko było możliwe. Naiwnych i durnych scen jest multum i wszystkie służą popychaniu fabuły do przodu i wyjawieniu czegoś, co prześmiewcy mogą określić jako "intrygę".
To, kim jest główna bohaterka też jest niezrozumiałe.
Cel tego wszystkiego jest niezrozumiały.
Zero tu jakiegokolwiek zaskoczenia, mamy same ograne schematy w dodatku zrobione tak mdło jak to tylko było możliwe. Naiwnych i durnych scen jest multum i wszystkie służą popychaniu fabuły do przodu i wyjawieniu czegoś, co prześmiewcy mogą określić jako "intrygę".
To, kim jest główna bohaterka też jest niezrozumiałe.
Cel tego wszystkiego jest niezrozumiały.
Przejdźmy jednak do samego Czarownika.
Jak Bruce Payne zastępuje Juliana Sandsa?
Zaskoczę was, jest całkiem niezły. Bawi się rolą i widać, że ją rozumie. Niestety, film nie daje mu szansy żeby się popisać. Czarownik, który w dwójce miał naprawdę zajebiste momenty, tutaj wydobywa od wszystkich jakieś osobiste rzeczy, by rzucać na nich klątwy. I z jednej strony to fajne nawiązanie do części pierwszej, z drugiej nie prowadzi do niczego ciekawego. Większość jego czarów jest zwyczajnie słaba.
I tak, Payne jest tutaj jedynym dobrym aktorem. Reszta dała ciała.
Jak Bruce Payne zastępuje Juliana Sandsa?
Zaskoczę was, jest całkiem niezły. Bawi się rolą i widać, że ją rozumie. Niestety, film nie daje mu szansy żeby się popisać. Czarownik, który w dwójce miał naprawdę zajebiste momenty, tutaj wydobywa od wszystkich jakieś osobiste rzeczy, by rzucać na nich klątwy. I z jednej strony to fajne nawiązanie do części pierwszej, z drugiej nie prowadzi do niczego ciekawego. Większość jego czarów jest zwyczajnie słaba.
I tak, Payne jest tutaj jedynym dobrym aktorem. Reszta dała ciała.
Mamy tu jako taki klimat, ale nie mamy jakiegokolwiek napięcia. Wszystko się wlecze, później okazuje się przewidywalne, aby skończyć się równie słabo.
Do tego drażni ta idiotyczna, ni w dupe, ni w oko muzyka. Z jednej strony chóry kościelne, z drugiej strony coś w stylu taniego techno.
Nie jest to najgorszy film w historii. Jest po prostu pozbawiony pomysłu, celu... czegokolwiek co czyniłoby z niego choćby trochę zjadliwą rozrywkę. Jest tak miałki, że zostanie szybko przez każdego zapomniany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz