poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Maska Czerwonego Moru (1964) reż. Roger Corman


"Jeśli bóg miłości i życia kiedykolwiek istniał,  to od dawna już nie żyje. Ktoś... Coś... rządzi na jego miejscu."

"Maska Czerwonego Moru" jest przedostatnią adaptacją Edgara Allana Poe od Rogera Cormana.
Demoniczny Książę Prospero, w obawie przed szalejącą zarazą, gromadzi w swoim zamku wszystkich swoich przyjaciół, gdzie bawią się dziko i rozpustnie. 
Sam Prospero jest wyznawcą Szatana i porywa z jednej z wiosek młodą Francescę. Dziewczyna jest głęboko wierzącą chrześcijanką, wobec czego książę postanawia złamać w niej ducha wiary i uczynić z niej sługę Złego. 

"Maska..." to dramat kostiumowy z motywami satanistycznymi i nadprzyrodzonymi w tle, który wyłamuje się z ram kina klasy B, będąc skarbnicą niegłupich i dających do myślenia kwestii. Podoba mi się to jak film podchodzi do tematu Boga, nieba, piekła i Śmierci.

Choć na początku poznajemy Prospero jako złego do szpiku kości okrutnika, z czasem jego postać staje się ciut bardziej niejednoznaczna. Między nim, a Francescą zawiązuje się jakby... romans (?). Wprowadza on niewinną dziewczynę do świata swoich wierzeń, ukazując przy okazji swoje łagodniejsze, "ludzkie" oblicze. Wręcz stara się uwieść dziewczynę poprzez złamanie jej wiary w Boga i nauczenie wiary w Diabła. Ale niem a w tym żadnego przymusu, tylko wymiana poglądów.

Dane nam jest także obserwować zgromadzonych w zamku gości - bezwstydnych rozpustników, którzy z każdą kolejną sceną prezentują się coraz żałośniej.

W "Masce..." Corman odchodzi od gotyckiej szarości i kurzu i stawia na kolorowy przepych. A mógł sobie na to pozwolić, bowiem wykorzystał scenografie pozostałe bo filmie "Becket" z 1964 roku.

Z obsady  - Vincent Price jako Prospero, oczywiście, kradnie film dla siebie. Reszta - Hazel Court, Patrick Magee, Jane Asher - również spisała się na medal.

Ciężko mi powiedzieć coś więcej o tym filmie. Mógłbym równie dobrze wypisać wszystkie jego elementy i spiąć klamrą "rewelacja". To nie wygląda jak tani horrorek. To kawał pięknego, niegłupiego kina i jedna z najlepszych odsłon Cormanowskiego cyklu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz