poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Inferno (1980) reż. Dario Argento

Moim pierwszym kontaktem z włoskim horrorem było "Inferno" Dario Argentego, film, do którego przekonywałem się przez bardzo długi czas. Po pierwszym seansie znienawidziłem go, ale po nadrobieniu "Suspirii" zacząłem go doceniać. 
Dziś - i będzie to dość kontrowersyjne stanowisko - uważam go za lepszy film.

"Suspiria" okazała się być pierwszą odsłoną nigdy niedokończonej trylogii Trzech Matek. "Inferno" rozwija pewne wątki z niej, ale przedstawia zupełnie odrębną historię.
Poznajemy Rose Elliot, która mieszka w pewnym specyficznie wyglądającym budynku w Nowym Yorku. Pewnego dnia wpada w jej ręce książka, będąca wydaniem pamiętnika alchemika imieniem Varelli.
Varelli zaprojektował i wybudował trzy domy dla trzech potężnych czarownic. 
Rose pisze o wszystkim w swoim liście do brata Marka, jednak trafia on w ręce studentki Sary. Mark ostatecznie kontaktuje się z Rose i przyjeżdża do Nowego Yorku, jednak po jego siostrze nie ma ani śladu. Szybko odkrywa, że dom skrywa pewne tajemnice...

Nad "Inferno" pracował Mario Bava, który zastępował na stołku reżysera leczącego się wówczas z hemofilii Argentego. Odbiło się to chociażby na pracy kamery. 
Argento słynie z tego, że "szaleje" za obiektywem, podczas, gdy Bava preferuje bardziej statyczne, szczegółowe ujęcia.

Stylistycznie film niczym nie różni się od "Suspirii" z tą różnicą, że paleta kolorów ograniczona została tylko do czerwonego i niebieskiego. Podoba mi się to, bowiem wprowadza do dzieła przenikliwie mroczny klimat. 
Film niemal w całości powstał w studiu, dzięki czemu cały czas mamy wrażenie przebywania w zamkniętej przestrzeni. Udało im się nawet odtworzyć park. Wszystko to jest zasługą samego Bavy, który wykorzystał rysunki na szkle i złudzenia optyczne.
Za muzykę odpowiedzialny był Keith Emerson i jego kompozycje dorównały poziomem ścieżce dźwiękowej zespołu Goblin. Problem z nią jest jednak taki, że jest kiepsko dopasowana do tego, co dzieje się na ekranie.
Morderstwa wciąż są brutalne, jednak tym razem Argento postawił na surrealizm i chęć szokowania, aniżeli na piękno. Facet z nożem wbitym w gardło atakuje dziewczynę przy akompaniamencie "Nabucco" - tego się często nie widuje.

Dlaczego jednak uważam ten film za lepszy od "Suspirii"?
"Inferno" bierze motyw sennego koszmaru i posuwa się z nim tak daleko, jak to tylko jest możliwe. W rezultacie nie mamy głównego bohatera, a grupę pomniejszych postaci, z czego każda może paść ofiarą (ponownie) nienamacalnego, wszechmogącego zła. 
Scenariusz jest niezwykle pokręcony, a sens stopniowo z niego ulatuje, aż na końcu pozostaje jeden wielki niezrozumiały absurd. Niektóre sceny są celowo przeciągane i wyolbrzymiane, a część dialogów wydaje się drętwa i niezręczna.
"Inferno" to w stu procentach senny koszmar przeniesiony na taśmę filmową. Jest klimatyczny, groteskowy i kompletnie nieprzewidywalny.

Oczywiście, nie jest to coś, co przypadnie do gustu każdemu. Jednym przypadnie ta konwencja do gustu i po prostu dadzą się ponieść, inni znajdą tylko ciąg bezsensownych scen, które ledwo składają się na jakąkolwiek historię. 

"Inferno" z każdym kolejnym seansem zyskuje w moich oczach. Zacząłem nienawidząc tego filmu, a skończyłem kochając go.
Trudno jest mi go polecić. Jeśli wiecie czego się spodziewać, i jeśli myślicie, ze dacie rade wyłączyć myślenie i dać się porwać sennemu koszmarowi - proszę bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz