środa, 7 grudnia 2016

The Visitor (1979) reż. Giulio Paradisi


Jestem świeżo po seansie, gdy to piszę. Decydując się na obejrzenie "The Visitor" wdepnąłem w niezłe gówno, a wszystko to za sprawą soundtracku, który znalazłem gdzieś na YouTube. Był on tak piękny, tak przyjemnie mi się go słuchało, że postanowiłem rzucić okiem na sam film.

W prologu filmu dowiadujemy się, że tysiące lat temu na Ziemię uciekł międzygalaktyczny przestępca Satin, ścigany przez komandora Jahve. Satin zmarł, ale spłodził wcześniej potomstwo z ziemskimi kobietami. Jego geny obecne są u ludzi do dziś – dzieci takie dysponują niezwykłymi mocami fizycznymi i psychicznymi. Nad ich bezpieczeństwem czuwa potężne tajne stowarzyszenie

Współczesna Atlanta.
Barbara Collins jest zamożną kobietą, samotnie wychowującą dwunastoletnią córkę Cathy. Kochanek Barbary, Raymond Armstead nalega na małżeństwo, ale rozczarowana poprzednim małżeństwem kobieta nie chce się zgodzić. Nieoczekiwanie w otoczeniu Cathy zaczynają się mnożyć tajemnicze śmiertelne wypadki. Z Polski przybywa tajemniczy Jerzy, zainteresowany małą dziewczynką...

Koncept fabuły jest ostro popieprzony ale bardzo mi się spodobał. Jasne, z jednej strony mamy ewidentne inspiracje "Omenem", a z drugiej zaś, film wykorzystuje motywy biblijne i wykłada je jako coś rodem z science-fiction.
Początek bardzo mnie zachęcił. Sam prolog wyglądał klimatycznie i stylowo, gdy widzieliśmy tego niby-Jezusa z kosmosu, opowiadającego całą historię. Zostaje nam przedstawiona cała intryga, która mogłaby być czymś ciekawym.
Do tego dochodzi całkiem niezła obsada. Gra tu sam Lance Henriksen, oraz John Huston.
Na dokładkę, jako, że reżyserem był Włoch - zdjęcia się przecudowne.


A teraz wyobraźcie sobie, że film zaprzepaszcza absolutnie wszystko. Po 20stu minutach dostajemy idiotyczną scenę postrzału, a potem w filmie aż do finału nic ciekawego się nie dzieje. Zupełnie nic. Film ponoć jest horrorem, ale ani tu klimatu grozy, ani czegokolwiek podobnego. Po prostu jeden wielki ciąg scen z których nic konkretnego nie wynika. Niektóre nie mają sensu, albo nawet celu, wątki urywają się bez powodu, i tak dalej. Zerknijcie jeszcze raz do opisu fabuły i powiedzcie sami jakim kretynem trzeba być, lub jakim beztalenciem, żeby zaprzepaścić coś takiego. Rozumiem, że można nie mieć budżetu ale... dajcie spokój.

Wspomniałem coś o soundtracku. Miałem nadzieję podczas seansu nacieszyć się chociaż nim. Tylko wiecie co? Poza motywem przewodnim żadnego innego utworu nie usłyszymy. Poczułem się oszukany. Zwłaszcza, że te kompozycje są naprawdę dobre.

"The Visitor" to film o niczym. Zaczyna się dobrze i wygląda ładnie, ale potem szybko zamienia się w jeden wielki ciąg nudy. Ale soundtrack jest piękny. Moja rada - zostawcie film, posłuchajcie soundtracku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz