czwartek, 6 października 2016

Noc myśliwego (1955) reż. Charles Laughton, Terry Sanders, Robert Mitchum


Gdyby kino noir było kobietą... ożeniłbym się z nim.
Wpływy tego gatunku dostrzegałem w swoich ulubionych filmach i zawsze mnie on interesował. Nigdy jednak nie miałem sposobności, by się z nim lepiej zaznajomić.
"Noc myśliwego" pamiętać będę przez długi, długi czas i pewnie za rok, czy dwa stanie się jednym z moich ulubionych filmów.

Ben Harper chce zapewnić swojej rodzinie godne życie. W tym celu rabuje bank i zabija przy okazji jedną osobę. Ścigany przez policję ukrywa pieniądze, a o kryjówce informuje swoje dzieci, które mają trzymać tajemnicę do czasu wejścia w dorosłość.

Harper trafia do więzienia, gdzie ginie, a niedługo potem rodziną zaczyna interesować się ekscentryczny kaznodzieja Harry Powell. Swoimi kazaniami zyskuje on sympatię wszystkich dorosłych, jednak dzieci są w stanie przejrzeć go na wylot...


Mamy więc do czynienia z dość oryginalną, podchodzącą pod baśń historią, bowiem jej głównymi bohaterami są dzieci. A wiadomo, jak to jest z dziećmi w filmach - nikt się z ich zdaniem nie liczy, wszyscy ich bagatelizują, przez co mroczna atmosfera graniczyć zaczyna z sennym koszmarem. Dzieci bowiem muszą zmierzyć się ze złożonym czarnym charakterem.
Harry Powell jest wyrachowanym manipulatorem, mizoginikiem, fanatykiem religijnym, i co najważniejsze - bezwzględnym seryjnym mordercą. Przez większość czasu wydaje się być zimny i stonowany, ale im bliżej jest swojego celu, im bardziej coś go wyprowadza z równowagi, wtedy wychodzi z niego rozjuszone zwierze.
I Robert Mitchum jest doskonały w tej roli. To jest ten sam poziom doskonałości, co Anthony Hopkins jako Hannibal Lecter.

Przeciwko złemu duchownemu staje, również głęboko wierząca, opiekująca się sierotami staruszka Rachel Cooper, grana przez gwiazdę kina niemego Lillian Gish. Pani Gish jest w tym filmie ucieleśnieniem zajebistości. Poznajemy ją jako sympatyczną staruszkę, ale gdy ktoś grozi jej dzieciom, ta gotowa jest czatować ze strzelbą całą noc i naszpikować kogoś ołowiem.


"Noc myśliwego", choć "zalatująca" baśniowością, jest thrillerem pełną gębą (jednym z pierwszych traktujących o seryjnym mordercy) i obłędnie wyglądającym filmem noir.
Reżyserzy bawią się mrokiem, cieniem i kontrastowym oświetleniem - niby nic nowego, ale wygląda to wszystko zadziwiająco precyzyjnie, a mówimy o filmie z lat 50tych, gdzie obróbka zdjęć nie była raczej możliwa.

Harry Powell wylądował na liście największych czarnych charakterów w historii kina całkowicie zasłużenie.
Jeśli jeszcze nie widzieliście "Nocy myśliwego" to... co wy tu jeszcze robicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz