poniedziałek, 24 października 2016

Crimson Peak. Wzgórze krwi (2015) reż. Guillermo del Toro


Edith Cushing jest początkującą pisarką wywodzącą się z bogatej rodziny. Przed laty ukazał się jej duch jej zmarłej matki i powiedział jej, aby trzymała się z daleka od miejsca zwanego "Szkarłatnym Wzgórzem".
Do ojca Edith przychodzi niejaki baronet Thomas Sharpe, szukający sponsorów do budowy maszyny do wydobycia gliny w kolorze krwi. W międzyczasie między młodą pisarką a baronetem zaczyna rodzić się uczucie. Para ma ze sobą romans, co nie bardzo podoba się staremu Cushingowi.

Pan Cushing daje Thomasowi pieniądze i żąda by ten wyniósł się z Ameryki i nigdy więcej nie zbliżał się do jego córki... a niedługo później zostaje zabity.
Edith jest zrozpaczona, więc Thomas wykorzystuje okazję i bierze ją pod swoją opiekę. Niedługo potem para bierze ślub i przeprowadza się do rezydencji Sharpe'ów na Szkarłatnym Wzgórzu.
Dom jest stary, zniszczony, w dodatku siostra Thomasa jest zdziwaczałą zołzą, Edith znowu zaczyna widzieć wszędzie duchy i stara się odkryć mroczną tajemnicę...

Jestem okropny w streszczaniu filmowych fabuł, ale teraz już do rzeczy...

"Crimson Peak" było reklamowane jako wielki hołd dla klasycznych gotyckich ghost story w stylu Mario Bavy i Wytwórni Hammer. Byłem tym filmem zainteresowany, potem po serii niezbyt pochlebnych opinii straciłem nim zainteresowanie i dopiero dzisiaj sobie o nim przypomniałem.
W skrócie? Jest dobry... i to w zasadzie tyle.


Podstawowy problem filmu jest taki, że to wcale nie jest żaden hołd. Guillermo del Toro robi film z cechami charakterystycznymi dla swojej twórczości, czyli baśń dla dorosłych, która swoim stylem tylko nawiązuje do gatunkowej klasyki.
Główna bohaterka - Edith Cushing - nosi nazwisko po aktorze Peterze Cushingu.
Gotycka stylistyka filmu wykorzystuje w pierwszej połowie kolorowe oświetlenie rodem z filmów Mario Bavy i w drugiej szarość i mrok z filmów Hammera.
Fabuła z kolei posiada wiele cech charakterystycznych dla Cormanowskich adaptacji Edgara Allana Poe. Thomas i Luceille Sharpe są rodzeństwem, które łączy dziwna więź. Oboje mieszkają wielkim rozpadającym się domu z mroczną przeszłością... tak, pewnie już załapaliście - chodzi o "Zagładę domu Usherów".

Jest także jedna, moim zdaniem interesująca scena, a mianowicie morderstwo pana Cushinga w łazience. W skrócie - postać w czarnych, skórzanych rękawiczkach rozwala mu głowę o kant umywalki.
Scena ta z miejsca skojarzyła mi się z włoskim giallo, a w szczególności z "Profondo Rosso" Dario Argentego, gdzie znaleźć można było bardzo podobne morderstwa.
A jeśli ktoś ma wątpliwości, to cała scena została jeszcze przepuszczona przez żółty filtr...


Na pierwszym planie jest romans, w całej tej gotycko-baśniowej oprawie. Bywa słodki, są chwile dramatu, jest tajemnica w tle... jest wszystko, co charakterystyczne dla gatunku. Działa to jednak niesamowicie dobrze z prostego powodu - chemia między Mią Wasikowską a Tomem Hiddlestonem jest ogromna.
Cieszyłem się mogąc zobaczyć Mię w porządnie napisanej, wyrazistej roli. Jej bohaterka też nie jest panikującą, wiecznie mdlejącą dziewuchą. Powiem nawet, że jest z niej twarda babka.
Tom Hiddleston z kolei po raz kolejny pokazuje, że jest idealnym następcą dla Christophera Lee, Vincenta Price'a i innych wielkich ikon horroru. Zastanawiam się ile czasu musi minąć zanim ktoś wpadnie na pomysł, żeby doprawić mu kły, założyć pelerynę i zrobić z nim film o Draculi. Jakby się nad tym zastanowił on już zagrał Draculę. Był wampirem i był świetny. Teraz został tajemniczym, uwodzicielskim arystokratą i też był świetny. Nad czym się tu zastanawiać?


"Crimson Peak" miało być baśnią dla dorosłych i Del Toro bardzo starał się zaakcentować to "dla dorosłych". W rezultacie uraczeni zostajemy mnóstwem gore, naturalistyczną przemocą, pod koniec posypało się kilka 'fucków', nie zabrakło także sceny łóżkowej.
Nie mam nic przeciwko krwi w horrorach, jednak są momenty, kiedy to wszystko wydaje się strasznie wymuszone.
Takiego gore nie powstydziłby się sam Dario Argento i kto wie, może właśnie to Del Toro chodziło po głowie.

Na koniec pozostawiłem wątek ponad naturalny. Duchy w filmie nie pełnią żadnej konkretnej roli, a wręcz można by je wyciąć i całość tylko by na tym zyskała, chociażby ze względów estetycznych. Zjawy zostały bowiem stworzone za pomocą pokracznego CGI i wyglądają kosmicznie przerysowanie. Nie pasują tu zupełnie, wręcz psują ogólne wrażenie, zwłaszcza, że mowa o gotyckiej historii w bardzo klasycznym stylu.


Jest za co "Crimson Peak" polubić. Dla samych aktorów i romansu warto dać filmowi szansę. Poszukiwacze hołdu dla gotyckiego horroru mogą się poczuć zawiedzeni, choć są znajome motywy do wyłapywania i analizowania. Fani gore też nie powinni być zawiedzeni. Ja nie byłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz