Ten wpis będzie mocno odbiegał od normalnej tematyki mojego bloga. Osobiście nie sięgam po animacje zbyt często, a o wielu obejrzanych trudno byłoby mi cokolwiek sensownego napisać. Filmowe adaptacje gry "Persona 3" będą wyjątkiem od tej reguły. Ale po kolei...
Moja przygoda z japońską animacją rozpoczęła się gdzieś na początku gimnazjum i dziś porównać ją mogę do równi pochyłej.
Zacząłem od lektur obowiązkowych takich jak "FullMetal Alchemist", "Jigoku Shoujo", czy "Tsubasa Chronicles", które po dziś dzień wspominam bardzo ciepło. Po drodze trafiło się kilka średniaków ("Darker Than Black"), ale wyglądało na to, że zostanę przy anime na dłużej.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy sięgnąłem po kontynuacje uwielbianych przeze mnie tytułów. Albo były one niesamowicie wymuszone, albo ucierały się o kuriozum i nie starały się mieć jakiegokolwiek sensu. "Darker than Black II” i „JS Mitsuganae” były tym pierwszym "krytycznym okresem".
Z czasem zacząłem zauważać powtarzane do znudzenia sztampy i schematy, co czyniło oglądanie każdej kolejnej serii coraz trudniejszym. Tą kroplą, która przelała czarę goryczy był pewien zwrot akcji, który miał miejsce w "Vampire Knight Guilty". Nie powiem o co chodziło, ale byłem tym wkurwiony przez jakieś 3 dni.
Na długi czas zrobiłem sobie przerwę, aż pewnego dnia przyjaciółka poleciła mi "Sword Art Online". Zapowiadało się ono dobrze... aż gdzieś połowie postanowiło wyrzucić przez okno wszystko co było dobre i zamienić się w ciąg idiotyzmów.
I tak skończyła się moja przygoda z anime, bo nie byłem w stanie zaufać kolejnym seriom, ani nawet wytrwać dłużej niż te 4-5 odcinków.
Wszystko zmieniło się z wyjściem filmowej adaptacji "Persony 3", gry którą swego czasu bardzo lubiłem...
Moja przygoda z japońską animacją rozpoczęła się gdzieś na początku gimnazjum i dziś porównać ją mogę do równi pochyłej.
Zacząłem od lektur obowiązkowych takich jak "FullMetal Alchemist", "Jigoku Shoujo", czy "Tsubasa Chronicles", które po dziś dzień wspominam bardzo ciepło. Po drodze trafiło się kilka średniaków ("Darker Than Black"), ale wyglądało na to, że zostanę przy anime na dłużej.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy sięgnąłem po kontynuacje uwielbianych przeze mnie tytułów. Albo były one niesamowicie wymuszone, albo ucierały się o kuriozum i nie starały się mieć jakiegokolwiek sensu. "Darker than Black II” i „JS Mitsuganae” były tym pierwszym "krytycznym okresem".
Z czasem zacząłem zauważać powtarzane do znudzenia sztampy i schematy, co czyniło oglądanie każdej kolejnej serii coraz trudniejszym. Tą kroplą, która przelała czarę goryczy był pewien zwrot akcji, który miał miejsce w "Vampire Knight Guilty". Nie powiem o co chodziło, ale byłem tym wkurwiony przez jakieś 3 dni.
Na długi czas zrobiłem sobie przerwę, aż pewnego dnia przyjaciółka poleciła mi "Sword Art Online". Zapowiadało się ono dobrze... aż gdzieś połowie postanowiło wyrzucić przez okno wszystko co było dobre i zamienić się w ciąg idiotyzmów.
I tak skończyła się moja przygoda z anime, bo nie byłem w stanie zaufać kolejnym seriom, ani nawet wytrwać dłużej niż te 4-5 odcinków.
Wszystko zmieniło się z wyjściem filmowej adaptacji "Persony 3", gry którą swego czasu bardzo lubiłem...
Gdy tylko Atlus zapowiedziało serie filmów o "Personie 3" byłem cholernie ciekawy jak to wyjdzie. Rok wcześniej wypuścili udaną "Personę 4: The Animation", poza tym zastanawiało mnie jak "przetworzą" fabułę tak złożonego JRPGa na serię pełnometrażowych aniamcji. W ramach 25-odcinkowego serialu takie coś jest o wiele prostsze, bo można poszczególnym wątkom pobocznym poświęcać czas w pojedynczych odcinkach. Mając tylko 1,5-godzinny film... zadanie wydało się być wręcz karkołomne.
Chciałbym na starcie zaznaczyć, że nie będę w żadnej z recenzji robić jakiś dużych odniesień do gry, bo tę przechodziłem dawno temu i zwyczajnie nie pamiętam jej dobrze. Ocenię te filmy jako filmy na własnych prawach. Zwracając uwagę na wszelkie zgrzyty fabularne i nieścisłości - mam świadomość, że te występowały także w grze.
Wyobraźcie sobie, że doba ma więcej niż 24 godziny. Między jednym a drugim dniem istnieje ukryta "Mroczna Godzina", podczas której cały świat zamiera, a na powierzchnię wyłażą potwory zwane Cieniami. W tym czasie większość ludzi zamienia się w trumny i nie odczuwa wpływu Mrocznej Godziny. Wyjątkiem są użytkownicy Person - osoby potrafiące przywoływać istoty będące manifestacjami ich psyche.
Główny bohater - Makoto Yuki, przyjeżdża do akademika na Tatsumi Port Island. Ma on uczęszczać do tamtejszej szkoły średniej. Szybko odkrywa, że jego współlokatorzy coś ukrywają.
Oczywiście Yuki także jest użytkownikiem Persony i szybko zostaje wcielony w szeregi SEES - grupy nastolatków walczących z Cieniami, którzy starają się pozbyć Mrocznej Godziny raz na zawsze.
Zarys fabuły oryginalnością nie grzeszy. Motyw nastolatków walczących ze złymi mocami przerabiany był już setki razy w przeszłości i zostanie przerobiony drugie tyle w przyszłości. Bohaterowie też wydają się archetypiczni, ale pokazują swoje inne oblicza, ewoluują i stają się zgranym zespołem. I może nie jest to szczytem nowatorstwa... ale jest efektywne. Do wszystkich przywiązać się można bardzo łatwo, przez co film zyskuje silny ładunek emocjonalny.
"Spring of Birth" wiernie odwzorowuje elementy fabuły gry, ale nie jest leniwym przeniesieniem scen kreska w kreskę. Posiada swoją własną "filmową" osobowość.
Przechodzi od wydarzenia do wydarzenia, zgrabnie zarysowując bohaterów. Takie rzeczy jak eksplorowanie Tartarusa, czy życie codzienne zostaje ukazane w formie jednego, czy dwóch montażów, z kolei niektóre wątki poboczne zostały nieco uproszczone. Dzięki temu akcja utrzymuje odpowiednie tempo, narracja jest płynna, a widz nie ma poczucia, że coś mu umyka.
Podobnie jak w przypadku "Persona 4: The Animation", twórcy puszczają oczko do fanów i bawią się faktem, iż adaptują grę JRPG.
Jeden z bohaterów zakrzyknie żartobliwie, że zdobył poziom, widzimy kalendarz przeskakujący z dnia na dzień, i tak dalej.
Makoto (Identycznie jak Narukami w "Personie 4") swoim zachowaniem również nawiązuje do mechanik gry. Gdy go poznajemy, jest odczłowieczoną kłodą drewna, co prowadzi do kilku zabawnych sytuacji. Twórcy jednak nie poszli z tym tak daleko jak to zrobiono w wspomnianej przeze mnie serii.
Aby wypełnić swój recenzencki obowiązek, powiem teraz o rzeczach, które nie do końca mi się podobały.
Wypadek sprzed 10-ciu lat. Takich spraw sprzed iluś tam lat jest w anime na pęczki i bardzo tej sztampy nie lubię. Wszyscy bohaterowie o tym mówią jakby wiedzieli co i jak, ale nam nie zostanie to wyjawione do pewnego istotnego dla fabuły momentu. I może nie jest to zabieg zły sam w sobie, ale potwornie nadużywany.
Jest wiele rzeczy, które zdają się dziać bez żadnego uzasadnienia. Czemu Moriyama pod koniec wpadła w ten dziwny trans? Jakim cudem grupa Kirijo jest w stanie wytwarzać broń przeciwko Cieniom dla SEES?
Nawet jeśli ktoś nie grał w "Personę 3", film pochłonie z czystą przyjemnością. Nikt nie będzie się czuł wyobcowany, bo film wykłada wszystko w przystępny dla każdego sposób.
To pierwszy akt większej historii i jako taki "Spring of Birth" jest skrojony na miarę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz