sobota, 3 września 2016

Matrix (1999) reż. Bracia Wachowscy (wtedy)


W przerwach między włoszczyzną zacząłem odświeżać sobie te ważniejsze klasyki kina, głównie science-fiction. Gdy "Matrix" wchodził do kin ludziom opadły szczęki, lecz z czasem jego reputacja maleje i zbiera on coraz to bardziej mieszane opinie.

Neo wiedzie podwójne życie. Z jednej strony pisze programy dla pewnej filmy, z drugiej zaś jest hakerem. Pewnego dnia całe jego życie wywraca się do góry nogami, gdy kontaktuje się z nim tajemniczy Morfeusz. Pokazuje mu, że świat, który Neo zna nie jest tak naprawdę rzeczywisty... dobra, resztę chyba każdy zna.

To jeden z tych filmów o których każdy cokolwiek kiedykolwiek słyszał.
Bracia Wachowscy zrobili filmowy miszmasz różnorodnych inspiracji, prezentując przy okazji nowy sposób kręcenia filmów, rewolucyjne efekty specjalne, i tak dalej... jak niegdyś George Lucas ze swoimi "Gwiezdnymi Wojnami".
Stylistyka łączy w sobie "Łowcę Androidów", apokalipsę rodem z "Terminatora", a także sztuki walki i western.
To jedna wielka zabawa absurdalnym i przesadzonym kiczem.
Myślę, że gdyby ten film powstał w latach 80tych to ludzie patrzyliby na niego inaczej, zważywszy, że w tamtym okresie absurdalne, kiczowate kino akcji było na porządku dziennym.


Często oskarża się "Matrixa" o pseudofilozoficzny bełkot, który ma zasłaniać fakt, że to zwykła mordobitka bez większej logiki.
Film zarzuca kilkoma solidnymi metaforami, ale i też takimi boleśnie łopatologicznymi - motywy takie jak podważanie rzeczywistości, wyższość umysłu nad materią i inne egzystencjalne wywody. "Matrix" ma swoje przesłanie, ale w kwestii bycia filmem filozoficznym wypada raczej nierówno.

Co do aktorów to niczym odkrywczym nie będzie jeśli powiem, że Keanu Reeves był kłodą drewna... ale wiecie co? Tym razem nie winię go za to. Scenariusz nie daje mu materiału do pracy. Neo jest kompletnie bezbarwny. Może to było celowe, że bohater ma być czystą kartą pod, którą każdy mógłby podpiąć siebie... nie wiem.
Reszta spisała się solidnie. Hugo Weaving w roli agenta Smitha był świetny - zimny i odczłowieczony, lekko przerysowany, poza tym trudno się z jego monologami nie zgodzić. Nawet Fishburne był według mnie w porządku.

Według mnie całe narzekanie na pretensjonalność jest mocno przesadzone. "Matrix" nie jest żadną wielką głębią, choć posiada przesłanie. To film, który czerpie z przesadzonego kiczu i bawi się nim na całego. Może też dlatego podobały mi się sequele, bo mimo głupoty pozostawały tym samym. Całą trylogie stawiam na tej samej półce co filmy Tarantino i Rodrigueza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz