Recenzja nadesłana przez Oskara Dzikiego.
Mieszkańcy Amerykańskiej prowincji w kinie lat 70-tych i 80-tych byli przedstawieni najczęściej jako banda zdziczałych wieśniaków pragnąca krwi tych którzy pojawili się na ich terenie. Najczęściej tymi pechowcami są mieszkańcy wielkich aglomeracji którzy chcieli spędzić tylko weekend na łonie natury. Nie inaczej jest w filmie Whiskey Mountain z 1977 roku którego wyreżyserował William Grefe.
Z początku poznajemy czwórkę przyjaciół, właściwie dwie pary, Diane, Billa, Dana i Jamie, które wyruszają na wycieczkę w poszukiwaniu cennej broni zakopanej przez dziadka jednej z bohaterek na cmentarzu dla konfederatów w pobliżu tytułowej Góry Whiskey. W klasycznej scenie w przydrożnej spelunie zapoznamy przyszłych oprawców którą jest lokalna banda opryszków. Nasi bohaterowi docierają na swoich motorach terenowych do jaskini ukrytej za ścianą wody wodospadu. Jak się okazuje w pieczarze zamiast skarbu odnajdują worki pełne marichuany, produkt biznesu który prowadzą w tych niedostępnych terenach spotkani wcześniej wieśniacy. Młodzi szybko stają się zakładnikami, kobiety zostają zgwałcone a chłopaki pozostawieni związani w jaskini. Na szczęście pomaga się im uwolnić niepełnosprawny umysłowo starzec którego spotkali po drodze i tak zaczyna się akcja mająca na celu uratowanie swych kobiet i skopanie tyłku kilku naprawdę złym facetom.
I od razu zaznaczam że kategoryzowanie tego filmu jako horror jest zupełnyn nieporozumieniem gdyż oprócz kilku naprawdę klimatycznych scen z początku nie ma w nim zupełnie nic co mogło by wzbudzić jakieś napięcie czy strach. Jest to klasyczny film akcji z lat siedemdziesiątych i do tego bardzo skromny i obskurny. Większość czasu zajmują tu sceny jazdy na crossach które stanowią 70% filmu. Rozumiem jeśli były by to jakieś efektowne pościgi czy pojedynki na dwukołowcach, niestety w Whiskey Mountain mamy po prostu ujęcia jak bohaterowie jadą, jadą i jadą na swoich motorach po prostej drodze. Sam początek filmu to jakieś zawody crossowe których czas na ekranie zajmuje 5 minut. Jedyną sceną wartą uwagi w której motor gra główną rolę to scena skoku nad wysadzonym mostem, choć i tak wypada ona bardzo biednie. Niewątpliwym plusem produkcji jest klimat budowany na początku, widzimy jak ktoś bawi się z bohaterami wywołując pożar wokoło ich obozu czy kradnie bieliznę jednej z dziewczyn. Te sceny są naprawdę klimatyczne i niewyraźna postać pojawiająca się w krzakach na drugim planie za plecami protagonistów może wywołać pewien niepokój. Aktorsko film stoi na bardzo niskim poziomie, szczególnie po stronie tych dobrych, tutaj wyróżnia się Christopher George. Znacznie bardziej przypadli mi do gustu ''źli'' którzy byli czasami po prostu zabawni, ich miny, teksty i zachowania sprawiły że kilkakrotnie autentycznie się uśmiechnąłem. Ich szef Rudy grany tutaj przez John Davis Chandler'a nie jest w żadnym stopniu przerażający czy wyróżniający, jego koledzy są znacznie bardziej charakterystyczni i wyraziści.
Zaskakujący jest jednak fakt, że film potrafi wciągnąć i czas spędzony przy seansie mija bardzo szybko. Produkcja posiada też kilka ładnych ujęć krajobrazu zwłaszcza malownicze wodospady górskie i rwące potoki. Muzyka to największy walor filmu, świetne brzmienia country idealnie pasują do lekko kolonialnej plastyki obrazu, wielkie brawa należą się Charliemu Danielsowi i jego zespołowi, tytułowy utwór zostanie wam w głowie jeszcze na długo po seansie.
To czego najbardziej brakuje w Whiskey Mountain to porządna dawka grozy i brutalności. Krwi w filmie Grefa nie ma w ogóle. Każdy postrzał powoduje odrzut ciała bez najmniejszej rany. Scena gdy jeden z bohaterów dostaje w nogę lecz nie widać ani śladu posoki na czyściutkich jeansach tylko to potwierdza. Scena gwałtu to upadające na ziemie zdjęcia pokazujące antagonistów przytulających się do dziewczyn a w tle słychać ich żałosne krzyki. Myślę że większe natężenie krwi i brutalności dało by filmowi pazur jak w przypadku Hunter’s Blood, tak otrzymaliśmy produkcję którą mogą oglądać dzieci od 12 roku życia. Szkoda też że początek jest sztucznie ponaciągany i na pierwszego trupa musimy czekać aż do 70-tej minuty. Końcówka jest szybka i tak jakby napisana od niechcenia. Bill niczym terminator z dwoma shotgunami w rękach z okrzykiem na ustach strzela na oślep trafiając w wroga kiedy to wycelowane w niego lufy nie mogą go trafić.
Sumując, odkopanie Whiskey Mountain może zadowolić jedynie zagorzałych fanów filmowego survivalu. Tylko oni znajdą w filmie Wiliama Grefe coś wartego uwagi, dla całej reszty będzie to tylko obskurne kino akcji klasy C lub niższej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz